Mandaryna chciała podobnie jak jej były już mąż Michał Wiśniewski zrobić karierę w show-biznesie. W 2004 roku wypuściła na rynek dwa single - "Here I Go Again" (cover piosenki Whitesnake) oraz przebój "Ev’ry Night". Koncert w Sopocie obnażył jednak jej wokalne zdolności, a właściwie brak umiejętności.
W najnowszym wywiadzie jej były menadżer sugeruje, że piosenkarka miała paść ofiarą sabotażu. Chodzi o Krisa Świętonia, który w 2005 roku był agentem Mandaryny a obecnie występuje jako drag queen o pseudonimie Filo.
Kogo oskarża były menadżer Mandaryny o jej wpadkę w Sopocie?
W rozmowie z Pomponikiem Świętoń oskarża o wpadkę konrketną osobę. Jego zdaniem Mandaryna zaliczyłą wpadkę przez Macieja Durczaka - ówczesnego menedżera Dody. Jak mówi Świętoń ten "zapłacił ludziom, żeby mógł wejść do pomieszczenia, gdzie się steruje głosem".
Dodaje, że jego zdaniem Mandaryna do dziś nie pogodziła się z tym, co wydarzyło się w Sopocie.
Marta ma - moim zdaniem - nieprzepracowany ten Sopot. (...) Tak było, to jest potwierdzona informacja. To nigdy nie zostało opublikowane. Też namawiam Martę, żeby nagrała wywiad-spowiedź po latach i powiedziała to wszystko (...) - stwierdza.
Były menadżer o występie Mandaryny w Sopocie: Ona się nie słyszała
Były menadżer opowiedział też, co stało się tamtego feralnego dnia.
Ona się nie słyszała. Miała trzy chórzystki - jedna była specjalnie wynaleziona pod nią, która miała bardzo podobny głos do niej. Ona miała praktycznie za nią śpiewać, ale oni tę chórzystkę wyłączyli- mówi.
Tylko Marta śpiewała, muzycy nie mieli odsłuchów, Marta nie miała odsłuchów. Chórzystka śpiewała, a nie wiedziała, że jej nie słychać. Marta mi powiedziała, że ona dopiero tak w połowie drugiej piosenki się skapnęła, że coś nie gra. Ona była przekonana, że jest okej - dodaje.