Co najbardziej lubi pani w prowadzeniu programu na żywo, jakim jest "Dzień dobry TVN"?
Szeroką tematykę podejmowanych działań, różnorodność. To, że co chwila dzieje się coś ciekawego. Mówimy o wszystkim, co warte jest rozmowy. Zapraszamy ekspertów, osobowości, ludzi utalentowanych i wyróżniających się.
Jakie są pani ulubione tematy?
To trudne pytanie, bo odnajduję się w wielu tematach, ale myślę że z racji na moje doświadczenie i wykształcenie najbliżej mi do kwestii społecznych, mocno dziennikarskich, politycznych i międzynarodowych. Jest ich w tym programie nieco mniej niż w dziennikarstwie stricte newsowym, ale się pojawiają. Naszym zadaniem jest przedstawiać je tak, by były przystępne nie tylko dla widza z szeroką wiedzą, ale dla każdego.
Skoro wspomniała pani o tych społecznych i politycznych tematach to nie mogę nie zapytać, co panię we współczesnym świecie najbardziej irytuje i denerwuje?
Chyba najbardziej chamstwo, agresja i hejt, z którym trudno walczyć. Denerwuje mnie podążanie za trendem bez zastanowienia, przyklejanie łatek i ocenianie innych. Przyczyniają się do tego i nakręcają tę destrukcyjną atmosferę tabloidy, w pogoni za "klikalnością". Nie lubię sztuczności i opacznie interpretowanej poprawności politycznej, tego że właściwie nie wypada mieć własnego zdania. Dzisiaj krytyczne spojrzenie jest passé. Wymagasz od siebie? Jesteś dla siebie zbyt surowa. Ograniczasz dziecku słodycze? Wywierasz na nie presję szczupłej sylwetki i wpędzasz w kompleksy. Do wszystkiego podchodzimy nad wyraz wyrozumiale, z przesadną delikatnością, co też jest związane z naszą kondycją psychiczną, które niestety od pewnego czasu nie jest w najlepszej formie. Ale wydaje mi się, że jednak powinniśmy być trochę bardziej niż mniej wymagający.
Gorący temat ostatnich tygodni, ale i miesięcy to nastolatkowie. Pani również jest rodzicem. Co się według pani dzieje, że te dzieci często sobie nie radzą, że mają problemy ze sobą, z rówieśnikami?
Też się nad tym zastanawiam i często szukamy odpowiedzi na te pytania wraz z naszymi gośćmi. Jako mama staram się być bardzo uważna, czujna. Przyglądam się swoim dzieciom, sprawdzam sygnały, które mogą wskazywać, że coś może być nie tak. Staram się trzymać rękę na pulsie, bo wiem, że współcześni nastolatkowie mierzą się z różnymi problemami, presją wyników w nauce, czy też sportowej rywalizacji. Sama pamiętam swoje zmagania w tym wieku. Nam też łatwo nie było.
Nie zgadza się pani z tym stereotypowym stwierdzeniem, że "nam było łatwiej?
Jest wiele czynników, które wpływają na młodzież w okresie dojrzewania i choć każde pokolenie mierzy się z innymi wyzwaniami, to jednak wiele problemów jest wspólnych. Zagrożeń zawsze było i jest sporo. Dziś doszły social media, dopalacze, natychmiastowa komunikacja i ekspozycja. Pewne jest, że nad psychiką dziecka trzeba pracować od najmłodszych lat, rodzice powinni być jak najbardziej obecni w życiu dzieci. Znam oczywiście osoby, które nie były zaopiekowane przez rodziców, które nigdy nie usłyszały od nich słów "kocham cię:, a zaszły bardzo daleko, są fajnymi, dorosłymi ludźmi. Niemniej to wyjątki. Jestem zdania, że trzeba wiedzieć po co się zostało rodzicem i jakiego człowieka chcemy przygotować do dorosłego życia.
Co jest według pani podstawą tej dobrej relacji?
Obecność. Wsparcie. Zainteresowanie. Rozmowa. Byłoby wspaniale, gdyby dzieci mogły być pewne tego, że nawet jeśli ja jako rodzic nie mam dla ciebie czasu codziennie, bo jestem zabiegana, zajęta pracą, to znajdę jedno popołudnie w tygodniu albo weekend, kiedy będziemy tylko my. Jestem przekonana, że dziecko czekało na te wspólne chwile z rodzicami. Często spotykam się ze stwierdzeniem, że jakieś dziecko jest niegrzeczne, nadpobudliwe. Tymczasem po chwili rozmowy okazuje się, że to dziecko potrzebuje po prostu uwagi. Kiedy jeszcze zacznie się z nim rozmawiać na temat, który je interesuje, szybko okaże się, że to dziecko jest zupełnie inne niż wrażenie, które sprawia.
To jakie są pani dzieci?
Najlepsze na świecie (śmiech). Nawet jak mam gorszy nastrój, to windują mnie do góry. Są empatyczne, wesołe, inteligentne i ambitne. Bardzo trzymają ze sobą, kochają się. Moja średnia córka Hania, powiedziała mi ostatnio, że pamięta jak dawniej ciągle nas nie było, wychodziliśmy na imprezy. Pandemia to zatrzymała i rzeczywiście razem z mężem niechętnie wracamy na tzw. ścianki, nie zaliczamy zbyt wielu wieczornych wyjść. Świetnie czujemy się w domowym zaciszu, razem z naszymi pociechami. W tym jak wychowujemy nasze dzieci też się zmieniliśmy. Stawiamy im wyzwania, ale bez presji. Nie ciśniemy na sukcesy. Pamiętam jak zaczynaliśmy zajęcia z naszym nauczycielem od pianina. Był bardzo wymagający i dopiero, gdy zszedł ze swoich oczekiwań, proponował utwory, które dzieci znają, uwielbiają jak chociażby muzyka z "Gwiezdnych wojen" to okazało się, że dzieci kochają te lekcje muzyki i same chętnie ćwiczą. Tak jak mówiłam, nic na siłę.
Podobno przeprowadza się pani do nowego domu?
Tak, to prawda. Wiosna upłynie mi pod znakiem pakowania, przeprowadzki i urządzania. Jest jeszcze parę istotnych rzeczy do wykończenia. Przedłuża się to bardzo, co większość osób, które się budowały ostatnio, zapewne zrozumie. Odczuliśmy skutki inflacji, wzrostu cen.
To, jaki ten dom będzie?
Będzie inny. Bardziej miejski niż teraz. Będzie w nim miejsce do pracy, bo tego nam brakowało. Nie mieliśmy kąta, żeby się zaszyć, a w miarę jak pojawiały się dzieci na świecie, poszczególne pomieszczenia były przerabiane na dziecięce pokoje. Na pewno po przeprowadzce do nowego domu zmieni nam się tryb życia. Będę więcej chodzić i korzystać z komunikacji niż jeździć autem, a dzieci będą mogły same wracać do domu. Dzieci rosną, stają się coraz bardziej samodzielne.
Jak planuje go pani urządzić?
Jesteśmy na etapie zakupu części mebli. Część zabieramy ze starego domu. To będzie bardzo doświetlone wnętrze, stawiamy na jakość i oryginalność. Wpuszczamy trochę koloru. Wszystko co do tej pory wybierałam było szare i białe, teraz stawiam na kontrastowe, nasycone barwy.
Co zabierze pani ze starego domu?
Komodę po ciotce, mojej mamie chrzestnej, którą przywiozłam spod Rzymu, bo tam mieszkała. To piękny, stary mebel. Będzie też kilka mebli, które dostałam w prezencie od mamy, obrazy, książki i oczywiście wspomnienia.
Pozwala się pani w tym urządzaniu, remontach, wykazać mężowi?
Oczywiście, że tak. Wiem, że żyjemy w czasach, gdy kobiety są bardzo samodzielne, ale absolutnie nie mam problemu z tym, że czegoś nie umiem, nie potrafię, że lepiej zrobi to mój mąż. Mamy z mężem związek partnerski, co bardzo sobie cenię. Przyjaźnimy się, mamy podział obowiązków. Maciek ma swoje pomysły funkcjonalne, ja przekonuję go do rozwiązań estetycznych. Jak we wszystkim, także na tym polu, wypracowujemy kompromis. Poza tym on potrafi naprawić zlew, ja zajmuję się lepiej odrabianiem lekcji z francuskiego z dziećmi. Nie walczę z nim o ten przysłowiowy zlew, nie potrzebuję tego i uważam, choć może ktoś uzna to za złe, że to jednak kwestia mężczyzn.
Jaki jest pani stosunek do wspomnianych feminatywów?
One są nieuniknione i w pewnym momencie wejdą do uzusu na dobre, ale dziś presja na używanie form żeńskich wywołuje niepotrzebne emocje i kreuje kolejną linię sztucznego podziału. Jestem przeciwniczką zmieniania języka na siłę, w trybie wymuszonym, bo w moim odczuciu w wielu przypadkach jest to językowa i estetyczna przemoc. Wiem, że zaangażowani feminiści i feministki uważają inaczej. Moim zdaniem trzeba dać czas językowi, którym się posługujemy, on sam ustosunkuje się do feminatywów, sam je wchłonie. Jennifer Aniston, odpowiadając na pytanie o swoją profesję, na rozdaniu nagród mówiła o sobie: "I’m an actor", choć mogłaby użyć słowa "actress". I co Wy na to? W Stanach Zjednoczonych nikt się z tego powodu nie oburzył, u nas pewnie byłaby już wojna.
To czego pani życzyć?
Spokoju. To kolejny dla nas wszystkich trudny i niepewny rok. Pomyślałam sobie idąc dziś do studia TVN, do pracy, że cudownie jest iść ulicą, być zdrową, móc się cieszyć, żartować, kochać ludzi. Życzmy sobie, byśmy koncentrowali się na dobrym i nie narzekali. Nie martwmy się też wszystkim, choć wiem, że to trudne.