Kim jest Lulu, w którą wciela się pani w serialu o tym samym tytule?
Lulu jest przeciętną żoną, mamą, gospodynią domową, która poświęciła swoje życie a właściwie to był jej wybór, zdecydowała, że tak będzie żyć. Chciała i była żoną przy mężu, zajęła się wychowywaniem córki. Przyszedł jednak taki moment, gdy dziecko wyfrunęło w świat, bo nie mama, a rówieśnicy stają się dla niej najważniejsi i jak się okazuje nie jest też jedyną i najważniejszą kobietą w życiu swojego męża. Okazuje się, że ten ma…romans. Lulu musi zdecydować, co zrobić ze swoim życiem. Nie jest jej łatwo podjąć decyzję, by po kilkunastu latach odejść od męża, zacząć swoje życie budować na nowo. W końcu, jak się na to decyduje, to…i tu zapraszam przed ekrany telewizorów.
Była pani kiedyś w takiej sytuacji, że musiała powiedzieć „stop”, „nie chcę tego”, „chcę wyjść z tej relacji”?
Nie było to tak dramatyczne, ale rzeczywiście parokrotnie w swoim życiu podejmowałam decyzje trudne. Zarówno te osobiste, jak i zawodowe. Zmiany są dobre i nie należy się ich bać. Jeśli są przemyślanie, jeśli włożymy wysiłek w to, by to co nowe, było osadzone na porządnych fundamentach, to te zmiany mogą przynieść nam dużo dobrego. Drogie panie mam nadzieję, że Lulu będzie dla was inspiracją. Jeśli tkwicie w klinczu, boicie się podjąć decyzję, nie mówię o tych najtrudniejszych, żeby odejść od męża czy partnera, ale nawet w decyzjach biznesowych, warto próbować podejmować ryzyko. W USA ludzie budują mnóstwo startupów od nowa, parę razy w życiu i dopiero, za którymś razem im się to zazwyczaj udaje. Jeśli nie będziemy próbować rzucać się na głęboką wodę to się nie wydarzy. Żeby coś osiągnąć, odnieść sukces, czasem trzeba wyjść z tej strefy komfortu.
„Strefa komfortu” to takie magiczne i popularne ostatnio sformułowanie. Czy pani zdaniem my kobiety wychodzimy z niej, czy dalej się boimy?
Polki mają jeszcze dużo do przepracowania i zrobienia. Myślę, że jest mnóstwo wspaniałych dziewczyn, kobiet, które mogą być inspiracją. Jest też mnóstwo pomocy w postaci poradników, podcastów, które osobiście bardzo polecam i które sama z radością czytam i słucham.
Które z nich szczególnie pani poleca?
Obecnie słucham Justyny Szyc-Nagłowskiej – „Matka też człowiek” i „Nagłowska na głos”. To są wspaniałe rozmowy o macierzyństwie, siostrzanej miłości. Uwielbiam też te Kasi Nosowskiej, które dają kopa i inspirują do tego, żeby grzebać, szukać, pracować nad sobą.
Powiedziała pani, że Polki mają dużo do zrobienia w kwestii wychodzenia ze strefy komfortu. To, co im w tym wyjściu przeszkadza?
Wychowanie. Myślę, że wciąż stoimy krok za mężczyzną, z tyłu, bo nie wypada, bo zawsze stanowiłyśmy ładne, ale jednak tło. Troszkę się wciąż boimy. Wychowywano nas na takie pokorne, grzeczne. Wyrosłyśmy w takiej kulturze. Również z całą pewnością duży wpływ ma na to kultura chrześcijańska. Nie chcę jej krytykować, ale kobieta w tej kulturze była zawsze tą drugą, tą z tyłu. Myślę sobie, że osoby głęboko wierzące na pewno nie miałyby mi za złe, gdybym powiedziała, że to wcale tak nie musi być. Kobieta nie musi stać z tyłu. Można być dobrym człowiekiem, a jednocześnie robić coś dobrego dla siebie, iść do przodu. Jeśli zadbamy o siebie, jeśli ta nasza czarka będzie pełna miłości do siebie, dobroci, wiedzy, szacunku, to będziemy mogły to wszystko przekazywać innym, a na tym też przecież polega chrześcijaństwo. Żeby być dobrym dla innych.
Tak wychowuje pani swoją nastoletnią córkę?
Bardzo chciałabym, żeby była osobą świadomą, silną, a przede wszystkim by była właśnie dobrym człowiekiem. Ogromnie mi zależy na tym, bo ja sama nad tym długo pracowałam i wciąż mi tego brakuje, by była asertywna, potrafiła stawiać granice, by je poznała. To podstawa. I by jasno komunikowała swoje potrzeby i pragnienia. Ja sama miałam z tym ogromny kłopot, nie nauczono mnie tego, choć wywodzę się z rodziny, w której kobiety były zawsze niezwykle silne. To one nosiły spodnie. Myślę jednak, że fakt, iż po śmierci mamy wychowywała nas babcia, w dużej mierze wpłynęło na moje wychowanie, postrzeganie świata, to, że „puszczałam panów przodem”.
A jest pani bardziej rodzicem czy przyjaciółką swoich dzieci?
Staram się, żeby Lena, ale też cała trójka, widziała granice, czuła je, respektowała. Oczywiście zdarza mi się ponieść czasem wychowawczą klęskę, ale tego też się uczę, że nie muszę być mamą na „szóstkę”, wystarczy jak będę mamą na „trzy z plusem”. Ważne, by moje dzieci wiedziały, że jestem. Czasami może się zdarzyć, że się pomylę i do tego też nie boję się przyznawać. Moje dzieci wiele razy usłyszały ode mnie „przepraszam, zrobiłam to czego nie powinnam”. Myślę, że to też jest dla nich ważne – wiedzieć, że rodzic nie jest nieomylny.
Jest coś czego się pani obawia?
Myślę, że dla naszych dzieci wychowywanych w warszawskiej, wielkomiejskiej bańce, trudne może być zderzenie z rzeczywistością, to jak się funkcjonuje poza nią. Chodzą do szkół, które są niezwykle otwarte, mają poczucie, że są akceptowane takimi jakimi są, że mogą jasno wyrażać swoje poglądy, a Polska jest jednak wciąż dosyć zamkniętym i konserwatywnym krajem. Tego się boję, że gdyby to zderzenie nastąpiło, byłoby bardzo trudne. Dlatego staram się wychowywać moje dzieci na ludzi otwartych. Dużo podróżujemy i dzięki temu one widzą, że świat jest różnorodny, złożony, czasem skomplikowany, a ludzie mogą się pięknie różnić i w tym jest też ogromna wartość.
Nie jest trochę tak, że współczesnym pokoleniom dużo się obiecuje, mówi, że mogą wszystko, a ten świat jednak w tym nie pomaga, bo bywa okrutny?
Zgadzam się, że ten świat w tym nie pomaga, ale ja rozmawiając z Leną zawsze staram się kreślić jej szerokie perspektywy i horyzonty, jednocześnie tłumacząc, że na wszystko ma czas i nie musi wszystkiego. Niezależnie od tego jaką drogę wybierze, ja będę ją kochała. Myślę, że dla córki mama, która osiągnęła sukces, bo myślę, że praca, którą nad sobą wykonałam, pozwala mi to mówić głośno i wprost, mierzenie się z tą mamą, jest trudne. Zawsze powtarzam jej, że nie musi być taka jak ja, że może być Leną Grabowską niezwiązaną z mamą Anią Dereszowską. Bardzo bym chciała, żeby miała poczucie odrębności. Tego jej bardzo życzę i wspieram w tym. Mam nadzieję, że mamy na tyle dobre relacje, w tym wypadku przyjacielskie, że rozmawiamy ze sobą szczerze. Ona mnie widzi w totalnym oderwaniu od tego, jak widzą mnie media. Wie, że jestem wartościowym człowiekiem.
Rozmawiamy o świecie kobiet, a co ze światem mężczyzn? Na facetów spada ostatnimi czasy sporo krytyki, że są niedojrzali, beznadziejni itd.
Nie są beznadziejni. Oni też znaleźli się w trudnej sytuacji, gdy zamieniamy się rolami i gdy oni muszą znaleźć dla siebie nową przestrzeń, odnaleźć się w byciu ciepłym, wspierającym partnerem, ojcem. Byli przez jakiś czas macho, teraz wymaga się od nich, by okazywali emocje, nie wstydzili się płakać. Nie tylko przynosili kasę do domu, ale angażowali się w obowiązki domowe, wychowywali dzieci. To przetasowanie i odnalezienie ról na nowo jest naprawdę trudnym czasem, wymagającym pracy zarówno od kobiet, jak i od mężczyzn, których również zachęcam do pracy nad sobą.
Podobno mało brakowało, a w serialu „Lulu” nie zagrałaby pani głównej roli przez to, że była w ciąży na etapie castingów?
Tak. Rzeczywiście nie byłam brana pod uwagę do tej roli. Zadzwoniłam do mojego agenta i zasugerowałam, by coś z tym zrobił (śmiech), bo chętnie wróciłabym do pracy. Kiedy rozmawiałam o tym z Kingą Dębską, reżyserką serialu, powiedziała, że w produkcji padło hasło „Anka ma maleńkie dziecko, nie da rady”. Wtedy Kinga zapytała: „Ale dlaczego nie?”. To jest właśnie ta rozmowa na temat nas kobiet, które gdy urodzą dziecko stają się na dłuższy czas wyautowane, a to moje malutkie dziecko ma już trzy lata, a ja bez problemu mogę wrócić do pracy. Fakt, że jesteśmy mamami często wyklucza nas z pracy zawodowej na bardzo długi czas. Sama po sobie wiem, że chodzenie do pracy jest radością, uprawiam zawód, który jest moją pasją i choć mam wspaniałe dzieci i absolutnie nie chcę od nich uciekać, to ta praca jest pewnego rodzaju złapaniem oddechu, dystansu od domowych spraw.
Poza tym z ostatniego badania przeprowadzonego przez CBOS w drugiej połowie 2022 roku wynika, że 32 proc. Polek w wieku 18-45 lat planuje potomstwo w bliższej lub dalszej perspektywie, a 68 proc. nie ma planów prokreacyjnych. To bardzo szokujące dane. Nie chcę wchodzić w tematy polityczne, ale mimo usilnych starań rządu naprawdę mało jest pomocy ze strony państwa w tej kwestii. Nie chodzi tylko o finanse ale o to, że nie wszystkie dzieci rodzą się niestety zdrowe. Borykanie się z problemami wychowania dziecka z niepełnosprawnością w Polsce to moim zdaniem jeden z głównych powodów, dla których Polki zastanawiają się czy w ogóle zostać mamami.
Jest jakaś rola, o której pani marzy?
Mam takie zawodowe marzenie, by zagrać dużą rolę na pograniczu kryminału. Choć uwielbiam grać komedie, moja aktorska dusza chciałaby się wewnętrznie porozrywać, pokrzyczeć na planie. Bardzo sobie tego życzę i mam nadzieję, że będzie mi dane zagrać kiedyś właśnie taką rolę.
Zgodzi się pani z tym, że im aktorka starsza, tym tych ciekawych ról wciąż jest mniej?
Wystarczy popatrzeć na plakaty, które promują filmy czy seriale. Są tam twarze prawie samych młodych dziewczyn. Ról fajnych, dla dojrzałych kobiet, wciąż niestety jest bardzo mało. Mam w sobie taki lęk, że nie będzie ich dla mnie, ale na szczęście mam swoje siedlisko, w którym goszczę ludzi, mam audiobooki, dubbing, muzykę, którą się zajmuje i teatr, a w nim fajnych, ciekawych ról dla dojrzałych kobiet jest na szczęście trochę więcej niż w filmie.