Iga Krefft znana jest z roli Uli Mostowiak w serialu "M jak miłość".

W obszernym poście opublikowanym na Instagramie opowiedziała ze szczegółami o swojej walce z depresją. Wyznała, że w najgorszym momencie targały nią myśli samobójcze.

Reklama

Sama nie wierzę, że to piszę, ale od dawna chciałam to zrobić, wisiało to nade mną. Piszę to po to, aby osoby, które mają podobne przeżycia wiedziały, że to nie jest jakiś jedyny przypadek na tej planecie, że nie są same, bo mi kiedyś przeczytanie takich słów szalenie pomogło - napisała Iga.

Od 6 lat choruję na nerwicę z epizodami depresji. Dwa lata temu przeszłam załamanie nerwowe, a o samej depresji dowiedziałam się na tydzień przed rozpoczęciem programu "Twoja Twarz Brzmi Znajomo". Było to cholernie trudne wyzwanie i jak wchodziłam na próby, to miałam naprawdę czarne myśli. Gdyby nie leczenie, nie wiem, jakby się skończyło... - stwierdziła.

Reklama

Nikt wtedy nie wiedział o tym, bo było to dla mnie potwornie wstydliwe. Może lepiej byłoby, gdybym jednak wtedy o tym powiedziała komuś, bo może uniknęłabym komentarzy w stylu "widza masz zabawić, jego nie obchodzi, że jest ci ciężko" - wyznała.

Kiedy nasiliły się jej objawy?

Napisała, że objawy nasiliły się, gdy przeprowadziła się do Warszawy.

Więc tak, było mi cholernie ciężko. Bycie zupełnie samemu w Warszawie (Wiktor wtedy mieszkał na Islandii, rodzina 500 km ode mnie) i przechodzenie depresji, nie mając nawet chwili, aby zadbać o siebie, to piekło. 3, 4h snu, z jednej roboty do drugiej i widmo tego, że jeśli zrezygnuję, to nie dość, że pójdzie na mnie plaga złych opinii, to jeszcze pewnie kary pieniężne, a pieniędzy wtedy nie miałam zbyt wiele... - napisała.

Reklama

Napisała, że pierwsze symptomy choroby pojawiły się u niej po skończeniu liceum. Dużym stresem były studia w Akademii Teatralnej.

Patowa sytuacja. Ale! Skąd się to wzięło? Ta kulminacja w styczniu 2019? Stąd, że odkąd miałam 19 lat, kiedy zrozumiałam, że coś złego z moim zdrowiem psychicznym się dzieje, nie poszłam do lekarza. Zaczęło się to po egzaminach do szkoły teatralnej. Schudłam, byłam śliczna, a przynajmniej próbowałam (wydawało się, że jak będę chuda, to będę śliczna), bo najbardziej chciałam dostać się do warszawskiej AT, tam przecież przyjmują tylko śliczne dziewczyny, a słyszałam: "do Łodzi masz szansę, bo tam lubią takie dziwne..." - napisała.

Ja zdawałam oczywiście do wszystkich szkół. Same egzaminy wspominam dobrze, poznałam wspaniałych ludzi, super się bawiłam. Tamten stres jakoś wyparłam. Chociaż ciężko się dziwić stresowi, banda ludzi ocenia mnie, kiedy ja w ciągu chwili otwieram się przed nimi z moimi najbardziej delikatnymi problemami, bo przecież na tym polega bycie AKTOREM. PRAWDA MUSI BYĆ - NIE WOLNO ZADAWAĆ PYTANIA "JAK" - teraz wiem, że to bzdura, nie warto ryzykować zdrowia psychicznego dla rozrywki innych - dodała.

Dla mnie, niestety, jedyny sposób, aby pozostać zdrowym w tym zawodzie to zadać pytanie "JAK". Więc tak - ja dwudziestoletnia, płaczę na egzaminach, próbując odtworzyć sobie wewnątrz wszystkie najgorsze chwile życia, bo przecież jestem tak zdeterminowana, aby się dostać, że zrobię wszystko. Wiem, że moje przeżycia to nie żadne maksimum, ale oceniam moją rzeczywistość w skali moich doświadczeń, a rezultaty stresów, które przeżyłam w ciągu całego życia, są miażdżące dla mnie samej. Najgorsze zaczęło się w sierpniu, chwilę po tym, jak się dowiedziałam, że dostałam się do Krakowa. Cały miesiąc drżałam wewnętrznie. Czułam, jakbym była we śnie (hardkorowa derealizacja), nieustanny ból brzucha i wieczna senność. Wychodziłam na spacer i płakałam, patrząc na ukochane łąki i pola, bo nie czułam NIC! - brzmiał dalszy ciąg wpisu.

Czy Iga Krefft myślała o samobójstwie?

Krefft wyznała, że pojawiły się u niej myśli samobójcze.

Jednej nocy, jadąc pociągiem do Wrocławia, nastąpiła kulminacja, czułam, że jeśli to się nie skończy, to ja skończę ze sobą. Nie dam rady... To mnie zaalarmowało. Zaczęłam czytać następnego dnia o chorobach psychicznych i zadzwoniłam do rodziców z pytaniem, czy mój stan to może być to...? Po ponad miesiącu życia w jakimś koszmarze, objawy uspokoiły się. Samoczynnie. Nie poszłam do lekarza ani nic i to był błąd... Później zaczął się rok akademicki, cholerna fuksówka i studenci, którzy jakby wchodzili w rolę moich oprawców z podstawówki. Taka to szlachetna zabawa w poniżanie innych, ośmieszanie... Ale jakoś to przeżyłam... W ciągu roku miałam dwa takie ataki jeszcze - na święta Bożego Narodzenia i pod koniec roku akademickiego - napisała.

O dziwo, najgorsze symptomy pojawiały się, kiedy miałam wolne, urlop czy zwyczajnie zaczynałam się relaksować, ale dla choroby to moment, kiedy się rozluźniasz, to czas, aby móc "wyżyć się" ze wszystkich skumulowanych napięć. I tak sobie żyłam kilka lat, zazwyczaj było ok, czasem, jak się bardziej zrelaksowałam, odpuściłam, to znowu czułam ten koszmarny lęk wewnątrz, że przyjdzie atak, że wróci tamten stan, ale jakoś sama nie pozwalałam na to. Więc większość czasu żyłam w strachu i pilnowałam się, aby nie wróciło "TAMTO". Trochę stałam się więźniem samej siebie... - pisała o objawach.

Decyzję o udaniu się na terapię podjęła, gdy zaczęły ją nękać ataki paniki i niekontrolowane ataki płaczu.

W końcu organizm powiedział STOP. Wtedy już nie było odwrotu. Zaburzenia akcji serca, notoryczna senność, dramat z każdej sytuacji, płacz o pierdoły, generalnie moje całe życie stało się jakimś filmem katastroficznym (oczywiście tylko w mojej głowie), a do tego przecież WSZYSTKO JEST SUPER! Mam pracę, kochającego chłopaka, karierę, robię to, co lubię, więc SKĄD, DO CHOLERY, TEN DRAMAT??? Stąd, że przez tyle lat wypierałam chorobę, która wcale nie zmniejszała się, tylko rosła w siłę. Autostrada do najgorszych stanów już nie zatrzymywała lęku, tylko przechodziła w zwykłą rezygnację z chęci na cokolwiek, łatwiej było płakać, odczuwać całym ciałem ból i poddać się. Kolejny raz poratowałam się wiedzą z internetu i poszłam WRESZCIE do psychiatry - stwierdziła.

Skorzystanie z pomocy psychiatry i dobranie odpowiednich leków sprawiło, że pozbyła się natrętnych myśli i uciążliwych ataków.

Dostałam leki, bo to była jedyna opcja wtedy i po kilku miesiącach życie odzyskało sens. Serio - jedna krótka decyzja o tym, aby pójść do specjalisty i zacząć terapię zmieniła moje życie. Wiem doskonale, skąd się wzięły te lęki, ale nie o tym dzisiaj. Może kiedyś napiszę o tym więcej. Dzisiaj o tej części mojej drogi, bo obecnie jestem po masakrze emocjonalnej, po przygotowaniu projektu, który wypłukał ze mnie chyba wszystkie leki. I nagle poczułam się znowu jak wtedy w sierpniu po egzaminach, ale teraz wiem, że to choroba i wiem, jak ją poskromić. Stąd też mój samotny wyjazd do Włoch i chęć zrobienia czegoś tylko dla siebie, bo tego uczę się też na terapii, która bywa meeeega ciężka - zakończyła.