Kiedy syn Małgorzaty Opczowskiej miał cztery miesiące, okazało się, że malec trafił do szpitala z bardzo wysoką gorączką. Lekarze nie za bardzo wiedzieli jak mu pomóc.

Czuwałam przy nim, cały czas tuliłam go, by mimo podłączonych kroplówek czuł ciepło i bicie serca mamy. Lekarze nie mieli pojęcia, skąd wziął się ten stan zapalny. Maks miał ponad 42 stopnie gorączki, modliłam się i prosiłam bliskich o modlitwę - mówi w rozmowie z "Rewią".

Reklama

Na pytanie co dalej z moim synkiem, lekarka odpowiedziała mi: Musi go pani kochać i popatrzyła na mnie wymownie - wspomina tamte trudne chwile.

Na szczęście cała sytuacja zakończyła się dobrze.

Organizm Maksa okazał się silny. Jestem pewna, że to zahartowało go na przyszłość. Natomiast mnie wciąż trudno wracać do tego strasznego czasu - mówi Opczowska.