Północ. Popularny deptak Monciak w Sopocie. Od strony mola zmierza rozbawione i hałaśliwe towarzystwo. Prowadzi je tanecznym krokiem znany bokser Dariusz Michalczewski. Choć na pierwszy rzut oka widać, że szampańsko bawił się przez całą noc, "Tygrys" wciąż jest żądny wrażeń. Ze śpiewem na ustach on i jego koledzy wchodzą do restauracji położonej na końcu deptaka. Tam w najlepsze bawi się już inna, równie rozrywkowa ekipa - opisuje "Fakt".

Reklama

Michalczewski jak zwykle jest duszą towarzystwa. I chyba bardzo pali go w gardle pragnienie, bo co rusz nalewa napoje do licznie rozstawionych kieliszków. Druga grupa siedząca w knajpie nie tylko nie pozostaje w tyle, ale idzie dalej. W pewnej chwili od strony obcych biesiadników w stronę "Tygrysa" i jego kolegów lecą niewybredne epitety, które mogą nie spodobać się bokserowi. Do wybuchu brakuje już tylko małej iskry - czytamy w "Fakcie".

W pewnym momencie Michalczewski znika w toalecie. Gdy wraca, dostrzega, że napój z jego kieliszka jest rozlany na stole. Podejrzanymi stają się z miejsca wrogo nastawieni osobnicy z sąsiednich stolików. Atmosfera robi się coraz bardziej gorąca. Mężczyźni wstają i w bojowej pozycji mierzą się wzrokiem. Jak zeznają świadkowie, pierwszy cios padł ze strony obozu wrogiego Michalczewskiemu. Po chwili na głowie jednego z rywali roztrzaskała się butelka.

Chwilę poźniej bójka rozgorzała w całym lokalu. W ruch poszły pięści, nogi, a nawet stoły. Trafiony butelką mężczyzna, brocząc krwią, wybiegł na ulicę. Tam dopadł go Darek z kolegą. Zamiast siły argumentów bokser zastosował argument siły - pisze "Fakt". Na szczęście ostrą dyskusję w porę przerwał patrol policji, który rozdzielił awanturników. Jeden z mężczyzn został odwieziony do szpitala w Gdańsku z pękniętą szczęką.

Reklama

"Otrzymaliśmy zgłoszenie o zakłócaniu porządku w okolicy jednego z lokali przy ulicy Bohaterów Monte Cassino" - mówi "Faktowi" podinspektor Mariusz Dąbrówka z Komendy Miejskiej Policji w Sopocie. "Patrol natychmiast pojechał na miejsce, ale było tam już spokojnie, nic złego się nie działo. Nikt też nie zgłaszał żadnej skargi ani nie złożył oficjalnego zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa" - dodaje.

Wygląda więc na to, że wszystko zostało między zwaśnionymi stronami. W końcu prawdziwi twardziele nie skarżą się o byle co policji - uważa "Fakt".