Kompromitujące zdjęcia robię od lat, ale nikt nigdy nie widział, jak je robię - i tak powinno być. Wynik mojej pracy gwiazda ogląda dopiero w gazecie. Nigdy nie ujawniałem się podczas pracy, za to pod moimi zdjęciami zawsze podpisywałem się imieniem i nazwiskiem.

Reklama

>>> Czytaj także: Gardias na komendzie po utarczce z fotografem

Ostatnio na rynku pojawili się panowie, którzy myślą, że aby zrobić dobre zdjęcie, należy gwiazdę wkurzyć, a nawet sterroryzować. Nasłuchali się głupot na temat metod działania paparazzi i wykonują tak zwane ruchy niekontrolowane...

Gdy kogoś śledzę, staram się być maksymalnie dyskretny i zachowuję się tak, aby nikt niczego nie podejrzewał. To elementarne zasady tej pracy. Trzeba poza tym umieć przewidywać posunięcia śledzonej osoby, mierzyć siły na zamiary - no i oczywiście być sprytnym i przebiegłym. To jest trochę tak, jak z uwodzeniem dziewczyny: żeby ją dorwać, trzeba troszkę ruszyć głową, a nie rzucać się na nią na pierwszej randce i wymuszać seks siłą.

Reklama

Na Zachodzie ta praca wygląda jeszcze inaczej: największe gwiazdy mają swoich osobistych i zaufanych fotografów-paparazzi od lat. Żyją w zgodzie, a nerwowo się robi dopiero wtedy, kiedy na horyzoncie pojawiają się amatorzy. Oni zazwyczaj nic nie rozumieją i zachowują się zupełnie irracjonalnie.

Ja żyję z gwiazdami w zdrowej symbiozie, a z wieloma nawet się przyjaźnię - ale oficjalnie nikt się nie przyznaje do takich relacji, bo taka jest umowa. Pracuję też jako osobisty fotograf-paparazzi kilku gwiazd. Dlaczego? Bo ze mną można się dogadać. Bardzo sobie to cenię.

Jestem przeciwny bandyckiemu zachowaniu i podawaniu się za paparazzi. By nim zostać, nie wystarczy kupić sobie aparat za kilka tysięcy. Żadna gazeta nie opublikuje zdjęć wykonanych w chuligański sposób, bo nikt nie chce mieć procesu.

Notowała: BB