W piątek do "Faktu" dotarła informacja, że Urbański właśnie podpisał umowę na prowadzenie programu, który z wizji zniknął niemal cztery lata temu. Miał wrócić na antenę TVN, stacji, z którą we wrześniu rozstał się w atmosferze skandalu. Tylko że w niedzielę - właśnie na antenie TVN - Urbański zaprzeczył, jakoby miał być prowadzącym wznowionych "Milionerów".

Reklama

W telewizji prezesa Waltera podobno wszyscy w tym momencie wstrzymali oddech. W poniedziałek miało się pojawić oświadczenie stacji w sprawie Urbańskiego. Do momentu zamknięcia wtorkowego wydania "Faktu" jednak się nie pojawiło. Nieoficjalnie wiadomo zaś, że negocjacje - rzekomo zakończone w piątek - trwały w najlepsze.

"Ciągle rozmawiamy z Hubertem i przyznam, że nie są to łatwe rozmowy" - powiedział "Faktowi" Adam Vigh, producent "Milionerów". "Jednak nie chodzi tu o sprawy finansowe. Umowa mu odpowiada" - dodaje producent.

O co więc może chodzić? "Hubert lubi ten program i ma naprawdę chęć znów go poprowadzić" - mówi Adam Vigh. "Problemem są chyba jakieś zadawnione żale. Ale tak naprawdę, to sam nie wiem, dlaczego Hubert ciągle nie jest gotowy, by podpisać umowę" - dodaje.

Podobno Urbański ma do TVN-u żal o wrześniowe rozstanie - pisze "Fakt". Podobno wcale nie chodziło mu o to, że chciał zarabiać 50 tysięcy złotych. Czyżby teraz oczekiwał na przeprosiny? A może jednak wcale nie jest do końca szczęśliwy z zaproponowanej umowy i na zimno rozgrywa tę partię. "Milionerzy" mają wejść na antenę w styczniu, zakontraktowano 60 odcinków. Jeżeli Urbański nie podpisze umowy do końca miesiąca, producent będzie miał nie lada problemy ze znalezieniem dla niego zastępstwa.

Co by nie powodowało popularnym prezenterem, ten kabaret warto byłoby zakończyć. Chyba że w pierwszej edycji nowego programu prowadzący będzie miał przygotowane pytanie: "O co chodzi Urbańskiemu?". Jest na to pytanie jakaś odpowiedź?! - zastanawia się "Fakt".