Dziennik.pl: Dlaczego nie ma pani konta na Twitterze ani Facebooku?
Dorota Gawryluk: Jest to przestrzeń, która nie za bardzo mnie interesuje.
Zawodowo także? W końcu obecnie jest to platforma wymiany opinii i komentarzy z której wielu pani kolegów chętnie korzysta.
Pewnie tak, ale myślę, że nie wszyscy muszą być obecni akurat w tej przestrzeni. Uznałam, że to nie jest tak, że te portale społecznościowe są nam niezbędne. Trochę nam wmówiono, że tak jest. Ostatnio jeden z pisarzy amerykańskich powiedział, że istnieje dyktat posiadanie profilu na Facebooku, a ja się na to nie godzę, bo mam naturę przekorną, lubię iść pod prąd. Kiedy ktoś mówi mi, że muszę być na Facebooku, to natychmiast pytam - a dlaczego muszę?
Jarosław Kuźniar, Agnieszka Gozdyra czy Monika Olejnik wykorzystują portale społecznościowe do wyrażania swoich opinii. Czy nie sądzi Pani, że dzięki temu dziennikarz może być bardziej opiniotwórczy?
Nie wiem, każdy ocenia to indywidualnie. Czasem o tym myślę, bo ciągle ktoś mnie o to pyta, ale nie odczuwam tego, jako wielkiego braku. Z drugiej strony nie jestem wielką przeciwniczką, jeśli ktoś odczuwa taką potrzebę, albo jest to dla niego narzędzie pomocne w pracy, to świetnie. Ja myślę o założeniu bloga. Ale na takie aktywności potrzeba czasu, a z tym u dziennikarza zawsze jest problem.
O czym ma pani zamiar pisać na blogu?
Wyżywałabym się na nim. (śmiech) Mam czasami poczucie braku przestrzeni, w której mogłabym powiedzieć co myślę. Nie chodzi o to, że chcę na kogoś krzyczeć, ale często zdarza się, że widzę, albo słyszę coś, co chciałabym skomentować, a nie mam gdzie tego zrobić. Blog daje właśnie taką szansę. Dla osób, które żyją szybko, Twitter jest takim narzędziem do komentowania. Dla mnie jednak jedno zdanie to za mało, żeby wyjaśnić swoje stanowisko w jakiejś sprawie. Z tego powodu myślałam raczej o blogu i to jest to marzenie, które na pewno zrealizuję, jak tylko znajdę trochę czasu.
Czy pani zdaniem dziennikarz może być celebrytą?
Nie chcę występować w roli moralizatora, ale zgadzam się ze stwierdzeniem bodajże profesora Godzica, który komentując ostatnią sprawę intelektualistów, którzy obrzucali się w mediach błotem stwierdził, że w jest w nas jakaś tęsknota za byciem celebrytą. Z jednaj strony kpi się z celebrytów, a z drugiej każdy chce znaleźć się w świetle jupiterów. Każdy chciałaby być rozpoznawalny, sławny, każda kobieta chciałaby być piękna i błyszczeć na czerwonym dywanie, tylko że nie wszyscy potrafią przyznać się do tego. Dziennikarze są na świeczniku i często są wciągani w ten świat, bo są fotografowani, są rozpoznawalni i są w domach milionów widzów. Niektórzy mają te ciągoty i przyznam, że nie są mi one obce. Jednak staram się tego unikać, bo wydaje mi się, że dziennikarz pełni inną rolę, a bywanie celebrytą nie tyle mu szkodzi, co zabiera cenny czas. Bycie celebrytą jest bowiem czasochłonne. Sama się o tym przekonałam, bo dwa razy w roku wychodzę na Wieczory z Gwiazdami Telewizji Polsat i wiem ile czasu zajmuje mi przygotowanie się do nich. Jednak dziennikarz to zupełnie inna rola. Tak dużo czasu zajmuje nam szukanie informacji, przetwarzanie ich, opakowywanie i podawanie widzom, że nie ma kiedy zajmować się celebrytyzmem. A jak ktoś, będąc dziennikarzem, znajduje na to czas, to można mu tylko pogratulować.
Kilka tygodni temu pojawiły się badania, w których Polsat w opinii widzów zastał uznany za najbardziej apolityczną stację telewizyjną w Polsce. Czy w obecnych czasach trudno jest zachować taką bezstronność?
Opinia widzów jest dla nas najważniejsza, dlatego bardzo cieszymy się z tego wyniku. Składa się na to wiele czynników. Trzeba podkreślić, że Polsat z założenia nie uprawia polityki, nie ma tu żadnego nacisku władz. To jest bardzo cenne, bo w dzisiejszym świecie uprawianie dziennikarstwa wyłącznie w zgodzie z własnym sumieniem i kompetencjami, rzadko się zdarza, gdyż niewiele jest miejsc w których nie ma narzuconej z góry linii. Czytałam wywiady z szefami różnych stacji, którzy przyznawali się do tego, że mają jakiś określony cel i że popierają jakąś konkretną opcję polityczną. Byłam zszokowana, bo pracując w Polsacie z przerwą od 20 lat, nigdy nie zdarzyło mi się, żeby ktoś przyszedł i powiedział, słuchajcie dzisiaj popieramy tę partię, a tamtej nie. Wszystkie błędy, które popełnialiśmy, popełnialiśmy z własnej głupoty i na własne konto, a nie dlatego, że ktoś nam kazał. I powie to Pani każdy dziennikarz pracujący w Polsacie, nie tylko ja mówiąca z pozycji osoby jakoś tam uprzywilejowanej. Tak więc warunki, jakie stwarza się dziennikarzom są bardzo ważne.
Druga rzecz to zespół, który zna się od wielu lat. Mamy bardzo różne poglądy na świat, a im więcej ścierających się poglądów, tym lepiej. Tworzone przez nas materiały są sumą naszych doświadczeń i ścierania się odmiennych opinii. Dzięki temu pokazujemy różne punkty widzenia. Chodzi też o to, jak rozumiemy swój zawód. Dziennikarz nie jest pomagierem, który wpiera robienie polityki, tylko relacjonuje rzeczywistość. Staramy się więc trzymać linię dziennikarzy niezależnych i sceptycznych wobec każdej władzy.
Czytaj więcej: Polsat najbardziej apolityczny. TV Trwam na drugim biegunie
Kamil Durczok jakiś czas temu powiedział, że obiektywizm nie jest najistotniejszą cechą w dziennikarstwie, bo każdy dziennikarz ma swoje poglądy, przez które filtruje to, co mówi widzom. Jarosław Gugała bronił zaś obiektywizmu, twierdząc że jest on bardzo ważny w tym zawodzie. Która opinia jest pani bliższa?
W tej sytuacji będę za Jarosławem Gugałą i to nie tylko dlatego, że on jest nasz. Rozumiem, że Durczokowi prawdopodobnie chodziło o to, iż każdy ma jakieś poglądy i zostawia swój znak na każdym swoim materiale. Tylko moim zdaniem, naczelną zasadą dziennikarstwa, jest pokazywanie różnych punktów widzenia. Jeśli dziennikarz ma swoje zdanie i uważa na przykład, że jakaś partia zagraża demokracji w Polsce, nie oznacza to, że powinien ten pogląd udowadniać i zapraszać do studia tylko tych, którzy podzielają jego zdanie. Wręcz przeciwnie, powinien pokazać tych, którzy uważają inaczej i zderzyć te poglądy. Widz sam sobie wyrobi zdanie, bo nie potrzebuje, żeby dziennikarz podał mu na tacy jedyną słuszną wizję świata.
Czytaj więcej: Durczok dla dziennik.pl: Obiektywizm nie jest w dziennikarstwie najważniejszy
Dziennikarze w Polsce, podobnie jak politycy, zaczynają być coraz częściej dzieleni na tych prawicowych i lewicowych. Może to wynika z tego, że społeczeństwo ma potrzebę przypisania każdemu dziennikarzowi którejś z opcji, ale na pewno oni sami się do tego przyczyniają, chętnie dzieląc się swoimi poglądami na różne tematy. Czy takie opowiadanie się za jedną ze stron nie wpływa na to, że dziennikarz przestaje być postrzegany jako obiektywny?
Dziennikarze mają prawo do wyrażania swoich poglądów. Tu trzeba rozdzielić dwie role. Rolą dziennikarza prowadzącego serwis informacyjny, jest wyważenie różnych opinii. Nie sądzę jednak, żeby było to trudne do pogodzenia z tym, że ten sam dziennikarz napisze felieton, w którym opowiada się za którąś ze stron. To można pogodzić, bo dziennikarz musi mieć swoją osobowość. Nie powinien być tylko przekaźnikiem, mikrofonem podstawianym pod różne opinie. Chodzi po prostu o uczciwość, dziennikarz może mieć swoje poglądy, ale jeśli w pracy potrafi uczciwie zderzyć je z innymi, wszystko jest w porządku.
Napisała pani felieton, w którym opowiedziała się pani przeciwko metodzie In Vitro, współpracowała pani z „Uważam Rze”, czy spotkała się pani z tym, że zaklasyfikowano ją do grona prawicowych dziennikarzy?
Zawsze przyznaję, że mój światopogląd jest konserwatywny. Nie wstydzę się tego i nie mam zamiaru ukrywać. Natomiast chętnie zapraszam osoby o zupełnie innym światopoglądzie, chętnie z nimi rozmawiam, pozwalam wypowiedzieć, i zderzam swoje poglądy. To nie jest tak, że Janusz Palikot czy Joanna Senyszyn nie mogą wystąpić w moim programie, wręcz przeciwnie. W Polsce zaś, w mainstreamowych mediach, niewielu jest dziennikarzy, którzy mają takie poglądy jak ja, większość jest po drugiej stronie. Co więcej, oni są bardzo nietolerancyjni, choć twierdzą, że jest inaczej. Dla nich posiadanie innego zdania jest jakimś strasznym grzechem. No bo przecież wiadomo, że trzeba się opowiadać za in vitro, za aborcją i wtedy jest się w mainstremie. A przecież to nieprawda. Czym innym jednak jest apolityczność. Nie interesują mnie partie, traktuję je wszystkie tak samo, bez względu na to, jaki mają program.
W jednym z wywiadów nazwała się pani „prawicową feministką”. Co pani rozumie pod takim pojęciem?
No tak, bo feminizm może być tylko lewicowy. Mówiąc prawicową, miałam na myśli to, że kobieta w katolicyzmie ma bardzo uprzywilejowaną pozycję. Godność kobiety w mojej religii jest wyniesiona bardzo wysoko. Kobieta ma swoje prawa i odgrywa bardzo ważną rolę. W tym sensie jestem prawicową feministką, że uważam, iż kobiety powinny walczyć o swoje, ale nie powinna to być walka z mężczyzną, ale z pewnymi stereotypami i uprzedzeniami. To nie jest walka kobiecości z męskością, jak próbuje nam się to pokazać. To jest walka z pewnymi przyzwyczajeniami. Jest upowszechniany pogląd, że religia jest źródłem opresji w rodzinie. A mnie na przykład bardzo podoba się tradycyjny podział ról, to że jestem żoną i matką. Będę tego bronić i będę to chwalić. Jestem dumna, że jestem matką i żoną i nie chcę, żeby promowano rozwody, bo na tym np. cierpią dzieci. Nie zgadzam się, żeby promowano feminizm jako sposób na szczęśliwsze życie kobiet. Uważam, że niekoniecznie każda kobieta wyzwolona od mężczyzny będzie szczęśliwsza. Każdy może walczyć o swoje, ale nie narzucać swojego zdania i występować autorytatywnie jako reprezentantka wszystkich kobiet. Moja prawicowość polega na tym, że jest rodzina, czyli kobieta i mężczyzna i to w tej rodzinie kobieta może się odnaleźć, może być na pierwszym planie, może wywalczyć sobie taką pozycję, żeby była szczęśliwa, zarówno ona, jaki i jej mąż i dzieci.
Może zatem w Polsce brakuje rzetelnej, dogłębnej dyskusji na temat feminizmu?
Brakuje, bo feministki nie dopuszczają innego zdania. Uważają, że jak ktoś broni rodziny to jest kołtunem. A jest tak dlatego, że jak pokazują statystyki, rodzina jest najlepszym miejscem do tego, żeby wychowywać dzieci. Niszczenie rodziny zaś to zła droga. Trzeba byłoby o tym podyskutować, ale oczywiście nie ma dyskusji, bo jak ja tak powiem, to od razu usłyszę „o katolka, słucha biskupów”.
Ale z drugiej strony też są nieprawdziwe zarzuty, które absolutnie wypaczają pojecie feminizmu. Bo przecież w feminizmie nie chodzi o zwalczanie mężczyzn, a tak przedstawiają go prawicowe media.
Bo za dużo jest skrajności. Jak je odsuniemy na bok i przestaniemy się wyzywać, to okazuje się, że jest bardzo dużo wspólnej przestrzeni. Niestety z obydwu stron jest agresja, bo z kolei z tej prawej strony feministki słyszą, że są brzydkie, albo że mają problem, bo nie mają chłopa. To jest strasznie poniżające i będę w takich sytuacjach bronić feministek. Myślę, że dyskusja merytoryczna jest możliwa.
Mówi się, że dziennikarze zaczynają być narażeni na agresję za to, że mówią o swoich poglądach. Coś takiego spotkało Grzegorza Miecugowa, który na Przystanku Woodstock został uderzony przez mężczyznę, który nie zgadzał się z wizją świata dziennikarza. Zdarzyło się pani kiedyś być atakowaną za swoje poglądy?
Nie i uważam, że to straszne, że takie sytuacje w ogóle się zdarzają. Brak tolerancji wciąż jest problemem i ta wielka wojna na górze, między politykami jakoś przekłada się na agresję wśród społeczeństwa. Czuję też jednak absolutny brak tolerancji ze strony środowisk, które mają tolerancję wypisaną na sztandarach. Często bowiem słyszę, że jestem gorsza, bo mam konserwatywne poglądy. Nigdy nie uznałam kogoś za gorszego ze względu na jego poglądy, choć mogę się z nimi nie zgadzać. Natomiast zdarza mi się słyszeć, ze strony tak zwanych liberalnych środowisk, które są niby bardzo tolerancyjne, że jak ktoś żyje w zgodzie z naukami Kościoła albo podziela jego poglądy to jest zaścianek i dramat, bo to jest mało nowoczesne. Śmieję się z tego i nie traktuję poważnie, bo wydaje mi się, że to świadczy o problemach tej drugiej strony z tolerancją. Dla mnie nie jest problemem to, że istnieją inne poglądy.
Czy pani zdaniem media są współodpowiedzialne za te agresję jaką obserwujemy od pewnego czasu w debacie publicznej?
Wszyscy jakoś tam po trochu jesteśmy winni, bo czasem dajemy się zapędzić w kozi róg pokazując, czy nagłaśniając jakieś sprawy. Z drugiej strony nie jest też tak, że jak media czegoś nie pokażą, to znaczy że tego nie ma. Ktoś powiedział coś agresywnego i jeśli my o tym nie powiemy, to nie znaczy, że to się nie stało. Jesteśmy w trudnej roli i jeśli mamy wybór czy pokazywać coś takiego, czy też nie, to ja uważam, że powinniśmy pokazać. Inną sprawą jest to, jak to zostanie przez dziennikarzy przedstawione.
A zapraszanie do studia gości, o których wiadomo, że nie będą dyskutować na argumenty. Rafalala i Artur Zawisza? Przecież od razu było wiadomo, że z tego wyjdzie nie dyskusja, a awantura.
Oczekiwania widzów są bardzo różne, dajmy im wybór. Jeśli są takie debaty, to znaczy że jest zapotrzebowanie na nie. Nie sądzę, że ta debata w jakikolwiek sposób skrzywdziła widzów. Nie przyłączam się do powszechnego narzekania na media. Swoją drogą często słyszę to w kościele. Nie raz zdarzało mi się stać na pierwszej linii frontu w tym sensie, że ksiądz mówił, że te media są takie straszne, a ja musiałam spuszczać głowę (śmiech).
Ale to nie jest tak. Moim zdaniem media pełnią bardzo pozytywną rolę. To nie tylko pogoń za sensacją i za widzem. Ale widz zdecydowanie powinien mieć wybór.
Dochodzimy więc do tego, że to widzowie odpowiadają za taboidyzację mediów
A co w ogóle oznacza tabloidyzacja mediów? Czy to oznacza, że przedstawia się tematy, które są interesujące dla widza? Oczywiście są takie pułapki, w które się czasem łapiemy, chociaż jeśli chodzi o „Wydarzenia” czy Polsat News, to chyba nie dajemy się tak bardzo. Tematy tabloidowe nigdy nie są tu tematami naczelnymi. To jest kwestia proporcji i to zależy od dziennikarzy, widzów bym tym nie obciążała.
Nie jest też tak, że widzowie oczekują takiej papki, a my musimy pod te ich najniższe gusta pracować. To nieprawda, bo widz jest bardzo rozsądny. I jak my przesadzimy, to on puknie się w czoło i powie „co oni tam pokazują”.
Czy pani zdaniem dziennikarz to ten, który sam wybiera, co podać odbiorcy, czy też serwuje to, czego odbiorca oczekuje?
Myślę, że to da się połączyć. To jest znów kwestia odpowiednich proporcji. Czyli pokazać to, czego widz oczekuje, ale na odpowiednim poziomie. Podanie tego tak, aby nie epatować nieszczęściem, pokazać wydarzenie w takiej proporcji, na jaką ono zasługuje. To jest nasza rola. Ale ja wierzę w widza, w to że nie oczekuje wyłącznie taniej sensacji. Nasze doświadczenia „Wydarzeń” i Polsatu News pokazują, że tak nie jest. Myślę, że naszym sukcesem jest to, że udaje nam się wyważyć informacje, pokazać je w odpowiednich proporcjach i bez zadęcia, czy skręcania w jakąkolwiek stronę polityczną. My nie uprawiamy polityki, a widz to docenia.
Skąd w takim razie, taka duża popularność tabloidów w Polsce?
Wszędzie na świecie tabloidy dobrze się sprzedają i w Polsce też tak jest, nie wiem tylko, dlaczego wszyscy mówią, że to źle. Tabloidy mają bardzo dużo poważnych i różnorodnych komentarzy, których nie ma w innych gazetach. To mi się podoba. Tego nie ma w gazetach, które są jakoś sprofilowane politycznie. Różnorodność tematów jest ich siłą. A to, że czasem przesadzają, no niestety, taki mają styl. Razi mnie oczywiście kiedy epatują złem, kiedy robią czarnych bohaterów i tworzą historie uwłaczające godności człowieka. Jednak takie salonowe wzdychanie i utyskiwanie, że my to jesteśmy lepsi, bo tacy poważni dziennikarze, a oni z tych tabloidów są tacy brukowi i gorsi, absolutnie wyprowadza mnie z równowagi. Bo wszyscy ci salonowi „poważni” dziennikarze marzą, żeby mieć połowę takiego dotarcia jak tabloidy. Widzę też, że oni chętnie sięgają po niskie chwyty brukowców, chociaż udają, że tego nie robią. Ten flirt z tabloidem dotyczy dzisiaj wszystkich. Popatrzmy chociażby na okładki tygodników. W środowisku dziennikarskim jest niestety tak, że ci, którzy najgłośniej krzyczą o moralności i zasadach, najczęściej sami są ich pozbawieni i to jest przykre. Dlatego z dużym dystansem podchodzę do tych, którzy pouczają innych.
Czy zdarzyło się, że zaproszony do programu gość wyprowadził panią z równowagi?
Nie, ponieważ nie podchodzę osobiście do rozmów. Dla mnie to jest praca, nie nastawiam się, że przychodzi do mnie rozmówca i muszę go do czegoś przekonać albo zniszczyć bo ma inne poglądy. Podchodzę do tego merytorycznie, sama chcę dowiedzieć się czegoś z tych rozmów. Emocje są niewskazane i niepotrzebne. To nie jest pojedynek, tylko próba wyciągnięcia z gościa jakichś informacji i przybliżenia go widzom.
Czy są w środowisku dziennikarskim politycy, którzy uchodzą za trudnych rozmówców?
Jasne, są trudni, są łatwiejsi, są tacy, którzy jak to się mówi „robią program”, bo mają w sobie dużo uroku osobistego i świetnie mówią.
Zdradzi pani nazwiska?
Świetnym mówcą jest Ryszard Kalisz, chociaż on potrafi zagadywać dziennikarza, więc do rozmów z nim trzeba się dobrze przygotować. Każdy dziennikarz chętnie rozmawia z Aleksandrem Kwaśniewskim. Dobrym mówcą jest Janusz Palikot, świetnie potrafi zaprezentować to, co ma do przekazania. Dziennikarze lubią rozmawiać z Adamem Hofmanem, bo w tych rozmowach zazwyczaj jest jakaś iskra. Leszek Miller jest ciekawym rozmówcą. Wyzwaniem natomiast jest zawsze rozmowa z Jarosławem Kaczyńskim, bo to jest trudny rozmówca. Jest inteligentny, a z drugiej strony nie znosi sprzeciwu, więc trzeba przełamywać jego podejście, zwykle negatywne. Józef Oleksy jest talentem. Coraz lepiej radzi sobie Waldemar Pawlak, który jak się okazuje, ma dużo do powiedzenia. Ja znam wielu bardzo utalentowanych polityków i to narzekanie na polską klasę polityczną, mówienie że jest kiepska, uważam za niesprawiedliwe.
A czy są tacy, których wizyta w studio zwiastuje ciężką przeprawę?
Są, ale ich nie wymienię (śmiech)
Słyszałam kiedyś, że politycy, którzy na antenie się kłócą, po tym jak wyłączają się kamery, podają sobie ręce i wymieniają się uprzejmościami.
Kiedyś tak było częściej, a teraz niestety zmieniło się. Pamiętam sama taką sytuację, jak Donald Tusk z Jarosławem Kaczyńskim po programie normalnie rozmawiali, byli na „ty”. Teraz zaś bywa tak, że nawet po tym jak gasną kamery, wciąż jest nieprzyjemnie bo spór, który powinien być czysto merytoryczną wojną na poglądy, przemienia się w spór personalny, który trwa także po programie. Niestety jest problem z szanowaniem poglądów innych. Mamy do czynienia ze stygmatyzowaniem i brutalizacją i to jest straszne. Mam nadzieję, że to się kiedyś skończy, bo nikomu to nie służy.
Czy są osoby, których by pani nigdy do programu nie zaprosiła?
Nie, a nie zapraszamy jedynie przestępców. Nie będę deklarować, że kogoś nie zaproszę, chyba, że prezentuje zakazane przez prawo. Jest zestaw takich poglądów, które nie mieszczą się w normach, wtedy to zupełnie inna sprawa. Natomiast w demokracji powinno się pozwalać na wyrażanie różnych opinii. Ostatnio prof. Hartman wyraził swój pogląd i teraz jest wielka afera na temat kazirodztwa. A ja uważam, że on powinien móc ten pogląd wyrazić. Tymczasem jest teraz atakowany i ta partia, która uważa się za najbardziej liberalną, wyrzuciła go ze swoich szeregów. I to pokazuje, że ci którzy najbardziej krzyczą o tolerancji, są najbardziej nietolerancyjni.
Na zakończenie zapytam o pani najbliższe plany i ambicje zawodowe.
Mam mnóstwo planów. Jednym jest to wyżycie się na blogu, może uda mi się niebawem to zrealizować. Ostatnio byłam bardziej zaangażowana w sprawy rodzinne i mniej czasu poświęcałam kwestiom zawodowym, mniej pisałam na przykład a sprawia mi to bardzo duża frajdę. To jest moja pasja i chciałabym się jej poświęcić.
„Wydarzenia” obchodzą właśnie 10. urodziny. Jakie cele stawia sobie najważniejszy serwis informacyjny Polsatu na najbliższą przyszłość?
Cieszymy się z przywiązanie widzów, z tego, że odbierają nas jako najbardziej apolitycznych. Chcemy to utrzymać, ale też walczyć o kolejnych odbiorców, przekonywać ich, że przedstawiamy najbardziej rzetelne informacje, jesteśmy uczciwi i nie manipulujemy. W tym kierunku chcemy się rozwijać i mam nadzieję, że to będzie nasze wyzwanie na kolejnych 10 lat. Jest dobrze, a może być jeszcze lepiej.
Dorota Gawryluk - dziennikarka i prezenterka, przez większość swojej kariery związana z telewizją Polsat. Pełniła w niej rolę reporterki, zastępcy szefa programu "Informacje" i "Polityczne graffiti" oraz szefowej publicystyki i opiekunki merytorycznej programu "Interwencja". W latach 2004 - 2007 rozstała się z Polsatem i prowadziła "Wiadomości" w TVP1. Po powrocie do macierzystej stacji była gospodynią programu publicystycznego "Dorota Gawryluk - Konfrontacje". Obecnie prowadzi "Wydarzenia" w Polsacie oraz programy publicystyczne "Premierzy" i "Gość Wydarzeń" w Polsat News.