Dziennik.pl: Od dłuższego czasu obserwujemy, jak Internet przejmuje role tradycyjnych mediów. Obecnie widz już nie musi czekać do wieczornego wydania "Faktów", by być na bieżąco z wydarzeniami z kraju i ze świata. Jak Pana zdaniem wpływ Internetu zmieni programy i stacje informacyjne?

Reklama

Kamil Durczok: Ja nie traktuję Internetu jako medium samego w sobie. Dla mnie jest to sposób dostarczania treści. Dlatego w tym sensie zmienia się tylko to, że część widzów siadających przed ekranem telewizora stojącego w pokoju, teraz siada przed ekranem komputera. Ale ruch na podstronie „Faktów” i naszym profilu facebookowym, który jest dla mnie powodem do dumy, pokazuje, że nasi odbiorcy dalej oczekują nazwisk i unikalnej treści. "Fakty" bowiem zawsze miały swój charakter i za czasów Tomka Lisa i teraz, kiedy ja mam przyjemność kierować tym zespołem. Widzowie oczekują tego niepowtarzalnego stylu "Faktów", oczekują reporterów, ludzi którzy decydują o charakterze tego programu przygotowując do niego materiały. W tym sensie nie uważam, żeby Internet był czymś co wypiera, albo zastępuje tradycyjne media. Internet jest jednym z elementów, narzędziem pomagającym nam robić nowoczesną telewizję, podobnie jak połączenia satelitarne, helikopter, czy kilka innych technicznych zabawek. Internet ma oczywiście swoją specyfikę. Jest dużo bardziej skrótowy, czasami prostacki, czasem zero – jedynkowy. Trochę psuje to wyższe dziennikarstwo. To jest coś, czego trudno nie zauważyć i czym ja się akurat trochę martwię.

Odnośnie zepsucia wyższego dziennikarstwa, o którym Pan wspomniał, czy zgadza się Pan z zarzutem, że w Polsce obecnie nie istnieje obiektywne dziennikarstwo?

Ja uważam konsekwentnie od wielu lat, że obiektywizm wśród definicji, które składają się na dziennikarstwo, wcale nie jest na pierwszym miejscu. Ja wolę używać określenia uczciwość, czy bezstronność. Jeśli z kilkudziesięciu informacji w ciągu dnia, autor dziennika wybiera dziesięć, którymi zajmuje ludziom czas miedzy 19.00 a 19.24, to siłą rzeczy nie da się mówić o obiektywizmie. Nawet jeśli dzienniki dużych stacji telewizyjnych są w jakiejś części tożsame, a w jakieś nie, to jest to zawsze subiektywny wybór. Więc określenie "obiektywizm" trochę mnie razi, a może nie razi, tylko nie wymieniałby go wśród najistotniejszych cech opisujących dziennikarstwo.

Zgadza się Pan z opinią redaktora Miecugowa, który w jednym z wywiadów stwierdził, że za tabloidyzację telewizji odpowiadają jej widzowie?

Nie, tu się akurat z Grześkiem nie zgadzam. Za tabloidyzację telewizji w największym stopniu odpowiada Internet ze swoją skrótowością, sensacyjnością i tytułami. Internet jest wielkim medium, dostarczycielem treści, do którego można sięgać w różne miejsca. Ktoś sięga po pogłębioną analizę "Huffington Post", a ktoś inny po proste treści jednego z portali plotkarskich. Ta bezpośredniość, interaktywność, niestety też zalew chamstwa, który jest charakterystyczny dla wielu miejsc w polskim Internecie, a jest czymś rzadko spotykanym na świecie, to są elementy, które odpowiadają za spsienie mediów czy tabloidyzację mediów, jak nazwał to Grzesiek. Na pewno nie są za to odpowiedzialni widzowie.

Czym Pana zdaniem był incydent na ostatnim Przystanku Woodstock, gdzie Grzegorz Miecugow został zaatakowany przez mężczyznę z widowni, w trakcie prowadzenia programu na żywo?

Reklama

Ja bym nie nadawał temu jakiegoś wyjątkowego rozgłosu, co nie zmienia faktu, że jest to bardzo niepokojący sygnał. Proszę zwrócić uwagę, że kiedyś, niezależnie od bardzo ostrych różnic politycznych między ugrupowaniami, partiami, grupami wyborców, nie utrudniono pracy dziennikarzom. W tym sensie, że nie zdarzało się tak, że przez te różnice poglądów dziennikarze nie mogli wykonywać swojej pracy. Jednak od momentu spalenia naszego wozu transmisyjnego, od momentu, kiedy reporterzy wyjeżdżając w określone miejsca na zjazdy partyjne doczekują się takich albo innych uwag czy epitetów ze strony ludzi, którzy w tym miejscu się znajdują, od momentu kiedy Grzegorz został zaatakowany, coś pękło. Jeśli miałbym mówić, co mnie nie pokoi, to byłoby właśnie to. Rodzaj pewnego immunitetu dziennikarskiego zniknął. Fakt, iż ktoś może wyskoczyć i próbować pobić Grzegorza za to, że on coś mówi w przestrzeni debaty publicznej, gdzie siłą rzeczy ścierają się poglądy, jest bardzo groźnym momentem. Natomiast zgadzam się w stu procentach z Grzesiem, który powiedział, że spsienie mediów zaczęło się w momencie, w którym jeden z portali zrealizował wywiad z facetem, który zaatakował go na Przystanku Woodstock. Portal dał temu człowiekowi to, czego on tak naprawdę oczekiwał, czyli trybunę do głoszenia swoich poglądów.

Ale czy media nie są po to, aby dawać przestrzeń do głoszenia różnych poglądów, nawet tych najbardziej skrajnych?

Niezupełnie. Jeden z najgłupszych tekstów o dziennikarstwie jaki czytałem, to była właśnie odpowiedź redaktora naczelnego portalu, który zamieścił wywiad z tym człowiekiem. Powiedzenie, że po to są media, żeby pokazywać różnego rodzaju poglądy, w momencie, w którym pokazują człowieka, łamiącego zasady debaty publicznej, przez wprowadzenie do niej przemocy, jest jednym z głupszych stwierdzeń jakie kiedykolwiek słyszałem w dyskusji o tym, czym są media. W momencie, w którym ten facet wyskoczył na scenę i uderzył Grzesia, skreślił się z listy uczestników debaty i koniec.

Czyli oddałby mu Pan głos, gdyby nie sposób, w jaki ściągnął na siebie uwagę?

Oczywiście. Gdyby nie przemoc, którą na scenie zademonstrował, nie oburzyłbym się na wywiad z nim. Więcej, pewnie bym z zainteresowaniem, choć zapewne z krytycznym osądem, przeczytał co on ma do powiedzenia. Ale nie w momencie, w którym on wyskakuje i bije. To jest dokładnie granica, w której kończy się debata publiczna, a zaczyna się przemoc.

Pojawiają się jednak pojedyncze glosy, chociażby reżysera Grzegorza Brauna, które twierdzą, że dziennikarze sami są winni takim atakom, ponieważ głoszą swoje poglądy na wizji.

I za to powinno się ich bić? Nie sądzę, abym tak idiotyczne opinie powinien dowartościowywać własnym sądem, więc nie skomentuję.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję

Kamil Durczok - dziennikarz, redaktor naczelny i prezenter programu informacyjnego "Fakty". Zanim rozpoczął pracę w stacji TVN, przez 12 lat był związany z Telewizją Polską.