Marek Bukowski od samego początku nie przyznawał się do winy. Aktor zapewniał, że dowiedzie prawdy i walczył z tabloidami, które sugerowały, że narkotyki należały do niego.
Wszystko wskazuje na to, że Bukowski mówił prawdę, bowiem jak podaje "Gazeta Wyborcza", wczoraj prokuratura umorzyła sprawę przeciwko niemu:
Postępowanie dowodowe nie pozwoliło na wykazanie, że podejrzany miał świadomość, iż w jego samochodzie znajdują się narkotyki - poinformował prok. Przemysław Nowak, rzecznik stołecznej prokuratury.
Dowodem świadczącym na korzyść aktora miały być testy DNA, które wykazały, że Bukowski nie miał kontaktu ze znajdującymi się w jego aucie narkotykami. Kolejną przesłanką świadczącą o jego niewinności, było potwierdzone włamanie do samochodu, do którego doszło dzień wcześniej:
Okoliczność tę potwierdził w swoich zeznaniach sąsiad podejrzanego oraz stróż osiedlowy, którzy widzieli zakapturzoną osobę w samochodzie. Podczas włamania nic nie zginęło - dodaje prok. Nowak.
"Gazeta Wyborcza", powołując się na swoich informatorów z policji dodaje także, że aktor w całą aferę mógł zostać przez kogoś wrobiony. Podejrzenia padają na jednego z paparazzich, którzy polują na zdjęcia znanych osób:
Policję powiadomiła nieustalona osoba, dzwoniąca z karty pre-paid. Osoba ta wskazała jednocześnie aktualne miejsce pobytu podejrzanego. Osoba ta nie przedstawiła się, w toku postępowania nie udało się ustalić jej tożsamości. Bezpośrednio po zatrzymaniu Marka B. na miejscu pojawili się tzw. paparazzi. - twierdzi prokurator Nowak.
Sam Marek Bukowski na razie nie skomentował całej sprawy. Aktor na swoim profilu na Facebooku zamieścił jedynie link do artykułu mówiącego o zakończeniu jego sprawy, który podpisał:
Pozdrawiam serdecznie i na razie pozostawiam bez komentarza. Ale niebawem na pewno się odezwę.