Do wypadku, w konsekwencji którego Doda uszkodziła odcinek szyjny kręgosłupa, doszło podczas jej koncertu w Mszanie. Artystka wykonywała stały punkt programu, podczas którego rzuca się ze sceny w tłum fanów zgromadzonych w specjalnej strefie. Zgodnie ze scenariuszem, fani mieli złapać piosenkarkę, niestety tym razem coś poszło nie tak i Doda z 2 metrowej sceny spadła prosto na ziemię, tracąc na chwilę przytomność. Natychmiast po koncercie została przewieziona do szpitala, gdzie spędziła kilka następnych dni.

Reklama

Wczoraj piosenkarka pojawiła się na spotkaniu z fanami. Ubrana w dizajnerki gorset ortopedyczny, w rozmowie z interia.pl, opowiedziała o swoim stanie zdrowia:

Mam grupę inwalidzką, ale nie pierwszą, bo wówczas nie poruszałabym się o własnych siłach. Od kilku lat mam poważne schodzenie kręgosłupa w odcinku lędźwiowym. Jestem po dwóch poważnych operacjach. No a teraz, mam do kompletu bardzo uszkodzony odcinek szyjny, w wyniku niefartownego skoku, który miał miejsce na ostatnim koncercie.

Doda wyraźnie zasygnalizowała jednak, że za wypadek absolutnie nie ponoszą winy jej fani:

Wiem, że moi fani się bardzo stresują i przejmują tym, że chodzą nieprawdziwe plotki, iż rozstąpili się podczas koncertu. Dlatego teraz dla nich to mówię i chciałabym, żeby taka informacja poszła dalej, że się nie rozstąpili. Proszę uważać na takie informacje, ponieważ to są bardzo młodzi ludzie, bardzo przejmujący się całą sytuacją, chcący wręcz skoczyć za mną w ogień. Jakiekolwiek powielanie może doprowadzić do kolejnej tragedii, ale w ich kręgach, więc nie chciałabym żeby ktokolwiek miał ich na sumieniu. - zaalarmowała gwiazda.

Doda dodała także, że ze szpitala wyszła wyłącznie po to, by spotkać się z fanami, zaraz potem jednak wraca do leczenia kontuzji:

W ogóle nie powinno mnie tu teraz być, ale przyjechałam specjalnie, żeby spotkać się na godzinę z moimi fanami - powiedziała.