To nie jest grzeczny serial. Tak jak grzecznym nie jest główny bohater. Hank Moody jest arogancki, bezczelny, do bólu szczery i zawsze znajdzie okazję, by kogoś obrazić. Jest pisarzem, którego pięć lat temu dopadła niemoc twórcza. Na domiar złego Moody nie może dogadać się z wkraczającą w trudny wiek córką rockmanką, a ukochana kobieta zostawiła go dla innego. I to dla kogo? Dla wydawcy - śmiertelnie nudnego, niezbyt urodziwego, ale gwarantującego spokojne i stabilne życie w Beverly Hills. Hank krąży więc samotnie po barach Los Angeles i niczym wielki poprzednik Charles Bukowski (i paru innych literatów) smutki spowodowane brakiem weny i muzy topi w litrach alkoholu.

Ból istnienia próbuje uśmierzyć niezobowiązującym seksem z przygodnie poderwanymi kobietami. A że jest znanym pisarzem, którego ostatni bestseller "Bóg nienawidzi nas wszystkich" Hollywood przerobiło na romantyczną papkę z Tomem i Katie w rolach głównych, do tego bardzo przystojnym i niezwykle elokwentnym - piękne i chętne panie przyciąga jak lep muchy.

Dosłownie nie może się od nich opędzić. Zwłaszcza od 16-letniej córki znienawidzonego Billa - wydawcy, bo i z nią przytrafiło się Moody’emu małe tete-a-tete.
Miano "najbardziej nieprzyzwoitego z nieprzyzwoitych" 12-odcinkowy "Californication" zyskał już na etapie produkcji (do Polski trafia zaledwie trzy miesiące po amerykańskiej premierze). Po Hollywood krążyły plotki, że David Duchovny zwariował, gdy zgodził się zagrać współczesnego Casanovę w pełnym gorących scen erotycznych i niecenzuralnych dialogów serialu. Po przełamującej tabu, kreującej trendy i będącej zawsze o krok przed konkurencją stacji HBO też wszystkiego się można było spodziewać.

Wszak zrewolucjonizowała telewizję takimi hitami, jak "Seks w wielkim mieście", "Rodzina Soprano" i "Sześć stóp pod ziemią". Atmosferę podgrzewały jeszcze doniesienia prasowe: "To najbardziej sprośny program, jaki można oglądać bez używania karty kredytowej i jedyna komedia dla dorosłych, która faktycznie jest dla dorosłych" - zachwycał się magazyn "The Rolling Stone". Rzeczywiście, przy Hanku Moodym nawet Tony Soprano jest grzecznym misiem. Gdyby tylko opuściła go owa niemoc twórcza, mógłby spokojnie napisać nowy, pełen zaskakujących rozwiązań językowych słownik niecenzuralnej angielszczyzny.

Jest jednak w tej unikającej schematów i łatwych rozwiązań czarnej komedii zaskakująco dużo dobrej i ciekawej psychologii. Bo nawet najpiękniejsze kobiety i najlepsze wino nie mogą wypełnić pustki po stracie rodziny. Są świetni aktorzy (Natascha McElhone jako Karen oraz Madeline Zima - na taką perwersyjną nastolatkę wyrosła mała Gracie z amerykanskiej wersji "Niani"). I jest znakomity David Duchovny jako facet, który wszystko schrzanił i teraz próbuje to naprawić, podążając najbardziej okrężną drogą z możliwych. Dla aktora, znanego przede wszystkim jako tropiciel zielonych ludzików z "Archiwum X", występ w "Californication" był wielkim powrotem do głównej roli w serialu. Ale nie krokiem wstecz. Dziś przecież to telewizyjne tasiemce dają prawdziwe pieniądze i uwielbienie milionów widzów na całym świecie.








Reklama