Dlaczego najczęściej obsadzany jest pan w rolach zbirów i policjantów?
Nie wiem, może moja twarz jest niesympatyczna i z takimi typami kojarzą mnie reżyserzy? Rzeczywiście najczęściej grywam takie postaci. Choć częściej wcielam się w policjantów, w „Oficerze” byłem generałem policji, w teatrze telewizji milicjantem z lat 70. Ale to były bardzo fajne, mocne postaci. Jeśli zaś chodzi o zbirów, to były to role komediowe. Takie łobuziaki, wzbudzające sympatię – w „Poranku Kojota” czy w „Fuksie”. Poza tym grywałem w życiu bardzo różne role, więc nie dajmy się zwariować. Myślę, że przy Jędruli z „Rodziny zastępczej” umykają ci wszyscy bandyci i mundurowi.
Dzięki Jędruli publiczność zaczęła na pana inaczej patrzeć?
Widzowie, z którymi miałem przyjemność się spotkać na pewno darzyli ogromną sympatią Jędrulę. Czasem ta sympatia mieszała się nawet ze współczuciem dla człowieka, który musi dźwigać taki bagaż w postaci niełatwej we współżyciu żony. Dla nich ten bohater był mistrzem cierpliwości i w ogóle najlepszych cech, jakimi może pochwalić się mężczyzna. Ja też często z podziwem na niego patrzyłem.
Ale teraz przed panem nowa rola w serialu „Galeria”.
„Galeria” dopiero się zaczyna, tak więc mój bohater jest w początkowej fazie rozwoju. To facet, który niewątpliwie niesie z sobą tajemnicę. Jego relacje z córką, pasierbem, kochanką, nową sympatią, to wszystko pokazuje, jakim skomplikowanym i skrytym jest on człowiekiem.
Granie takiej postaci to dla aktora duże pole do popisu jego warsztatu?
Niewątpliwie. Najważniejsze jest mieć pomysł na postać tak, by mogła ona wraz z akcją i kolejnymi odcinkami rozwijać się. Trzeba też uważać, by nie przedobrzyć, bo wówczas bohater może stać się śmieszny, bądź nierealny.
Ale widzowie mają ogromny wybór seriali. Co pańskim zdaniem wyróżnia „Galerię”?
Nie bardzo śledzę seriale, ale myślę, że dobrze nakreślone są tu relacje międzyludzkie. Wiadomo, że miłość, zdrada, nienawiść – te uczucia pojawiają się we wszystkich filmach. Jednak odnoszę wrażenie, że tutaj świetnie pokazane jest, dlaczego do tego dochodzi, co nami kieruje. Takie studium psychologiczne człowieka i jego relacji z innymi. Poza tym cała akcja nie dzieje się w jakimś świecie oderwanym od rzeczywistości. Scenariusz jest bardzo dobrze usytuowany w naszej polskiej teraźniejszości.
Przez długi czas związany był pan z warszawskim Teatrem Ateneum.
Z teatru odszedłem kilkanaście lat temu. Teraz czasem grywam w teatrze Capitol. Za Ateneum już nie tęsknię. Teatr – który był kiedyś moim domem, gdzie nie tylko pracowałem, ale i wiele się nauczyłem – już nie istnieje. Ludzie, z których mógłbym brać przykład, którzy w jakiś sposób byli dla mnie mistrzami, zmienili się. Rozczarowałem się ich stosunkiem do zawodu, podejściem do aktora. To już nie jest to samo miejsce, co kiedyś.
Zawód aktora nie jest łatwy. Gdyby któreś z pańskich dzieci zdecydowało się na niego, starałby się pan ich od tego odwieść?
Na szczęście moje dzieci są bardzo niezależne. Gdyby któreś z nich bardzo chciało...
Z perspektywy wielu lat w zawodzie dziś wybrałby pan tę samą drogę?
Zdecydowanie. Mimo wszystkich trudności i niepewności. Parę rzeczy udało mi się zrobić. Nie mówię, że zawsze było kolorowo, że zawsze na wszystko wystarczało, bo to nieprawda, ale to zawód, który jest moją pasją. Z aktorstwem jest jak z malarstwem, czasem uda się namalować piękny obraz i wszyscy chcą go kupić nawet za duże pieniądze, a czasem... wręcz odwrotnie. Ludzie sztuki muszą liczyć się z tym, że nie zawsze będzie pięknie. W aktorstwie potrzeba wielkiego szczęścia i na pewno dystansu, żeby nie zwariować.
Takie programy jak „Taniec z Gwiazdami” są dla pana?
Nie. Zawód aktora polega na kreacji jakiejś roli. Kreowanie samego siebie poza zawodem jest dla mnie lekką schizofrenią. To moim zdaniem bez sensu. Można założyć łyżwy, tańczyć i śpiewać ale pytam – po co? Nie neguję artystów, którzy decydują się wziąć udział w takim programie, ale wiem, że ja się na to nie zdecyduję. Zdarza się, że koledzy po fachu krytykują też seriale, ale pamiętajmy o tym, że to jest część naszego zawodu i to jest praca aktorska.