Rola w „Gwiezdnych wojnach” uczyniła ją sławną, jednak można jej wierzyć, gdy mówi, że George Lucas zmarnował jej życie. Nie tylko dlatego, że wymyślił dla pucułowatej Fisher tę koszmarną fryzurę księżniczki Lei z warkoczami zwiniętymi na kształt obwarzanków na wysokości uszu, która jeszcze dodatkowo poszerza jej twarz. Trudno zachować zdrowie psychiczne, gdy ktoś inny ma prawa do twojego wizerunku i sprzedaje go w najbardziej absurdalnych postaciach – od butelki szamponu w kształcie bohaterki kultowej serii po lalkę z sex-shopu z twarzą Carrie. W charakterystycznej koafiurze, rzecz jasna.
Jednak Lucas nie jest jedyną osobą, którą Fisher mogłaby obarczyć odpowiedzialnością za swoją nadwyrężoną psychikę i długą listę nałogów. Mogłaby, bo rzecz dziwna, nikogo nie obarcza. Z sardonicznym humorem przywołuje koleje pokrętnego losu, zbiegi okoliczności i sploty wydarzeń, które uczyniły ją tym, kim się czuje – księżniczką na kacu – bez wskazywania winnych. To nie są wyznania rozgoryczonej diwy z Hollywood, lecz leciutki, dowcipny monolog kobiety inteligentnej, doświadczonej i ratującej się humorem, gdy życie znów szykuje niemiłą niespodziankę.
A spotkało ją ich przynajmniej kilka, poczynając od traumatycznych przeżyć wywołanych publicznym rozstaniem jej rodziców, ówczesnych ulubieńców Ameryki: aktorki Debbie Reynolds i piosenkarza Eddiego Fishera. Carrie porównuje ich do Brada Pitta i Jennifer Aniston, zaś rola Angeliny Jolie przypadła Elizabeth Taylor, wdowie po tragicznie zmarłym przyjacielu Eddiego Mike’u Toddzie, dla której pan Fisher bez wahania porzucił żonę i dwójkę dzieci: Carrie i Todda (nazwanego tak na cześć przyjaciela rodziny). Zamiast się skarżyć na zmarnowane dzieciństwo, Carrie wskazuje ironiczną pointę dopisaną przez życie – obecnie jej własna córka Billie umawia się na randki z wnukiem Taylor i Todda. Fisher sarkastycznie to komentuje: „Ot, hollywoodzki chów wsobny!”.
Na poszarpany życiorys Carrie składają się także przedwczesne występy sceniczne u boku mamy, które zaowocowały długotrwałym, rozpoczętym już w wieku 13 lat romansem z rozmaitymi używkami, przyprawiająca o utratę poczucia rzeczywistości, oszałamiająca sława po roli w „Gwiezdnych wojnach”, burzliwe małżeństwo z Paulem Simonem (Fisher: „Niski, żydowski piosenkarz – zupełnie jak mój tata!”), przedawkowanie środków przeciwbólowych po rozstaniu i pierwszy z serii odwyków, reputacja imprezowej dziewczyny, której w ekscesach dorównać mógł chyba tylko John Belushi, kolejne małżeństwo z hollywoodzkim agentem, który po dwóch latach związku porzucił Carrie dla mężczyzny, zdiagnozowanie choroby maniakalno-depresyjnej, wreszcie śmierć przyjaciela, który umarł w łóżku Fisher, przedawkowawszy leki. Komentarz Fisher: „Nie był moim kochankiem, był gejem. To moja supermoc: przemieniam mężczyzn w gejów!”.
Reklama
Jednak monodram Carrie to nie tylko smakowite anegdoty i morderczo śmieszne pointy. Fisher jest utalentowaną pisarką – dała się już przecież poznać jako autorka autobiograficznej powieści, zekranizowanej jako „Pocztówki znad krawędzi” z Meryl Streep w roli głównej. Także jej sztuka, pozornie luźna i pozbawiona struktury, ma bardzo przemyślaną formę. Carrie w swobodnym stroju przechadza się boso po scenie zaaranżowanej na buduar. To zaproszenie do intymności, trochę babska posiadówka, trochę piżama party. W takiej atmosferze osobiste wyznania są jak najbardziej na miejscu, nie rażą ekshibicjonizmem. Zwłaszcza że Fisher potrafi przekazać swoje niezwykłe doświadczenia w tak finezyjny sposób, by publiczność miała wrażenie, że wszystko było także jej udziałem. Tak, wyobraźmy sobie, że o nas Paul Simon też napisał niemiłą piosenkę.
Przede wszystkim Carrie Fisher jest jednak aktorką. Dobrą aktorką, która bez trudu potrafi udźwignąć ciężar ponadgodzinnego przedstawienia, podczas którego jest na scenie sama (nie licząc kilku rekwizytów). Z maestrią i wyczuciem zawodowego standupera prowadzi nas przez koleje swojego losu, nie bojąc się śmieszności ani upokorzenia. Nawet jeśli to tylko autokreacja, to mistrzowska.
KSIĘŻNICZKA NA KACU | HBO 2 | środa, godz. 22.25