Półtoragodzinny dokument zawiera materiały udostępnione przez 80 tysięcy osób ze 192 krajów. W odpowiedzi na konkurs ogłoszony przez producentów nadesłano blisko 4500 godzin materiału filmowego. Celem miało być ukazanie wielu odsłon tego samego dnia: 24 lipca 2010 roku, widzianego z różnych miejsc na ziemi, różnych perspektyw kulturowych, pokoleniowych, ekonomicznych i duchowych. Nad selekcją i montażem zdjęć czuwał reżyser Kevin Macdonald („Ostatni król Szkocji”). W efekcie powstał bezprecedensowy obraz o zmiennej perspektywie, fascynujący eksperyment dowodzący potęgi współczesnych narzędzi komunikacyjnych, mozaikowy portret naszego globu. Ale czy dobry film? Owszem.
Choć jedynym elementem strukturyzującym zebrany materiał jest dzień – jako jednostka czasu i makrokosmos złożony z milionów dziejących się jednocześnie mikro-wydarzeń – to „Dzień z życia” okazuje się niezwykle spójnym i koherentnym obrazem. Nawet jeśli sąsiadują w nim tak oderwane i zdawałoby się przypadkowo ze sobą zderzone sceny, jak uśmiercanie krowy w rzeźni, praca nieletniego pucybuta ze slumsów Ameryki Południowej czy coming out dokonany przez nowojorskiego geja, który telefonicznie informuje babcię o swojej orientacji seksualnej. Wbrew pozorom jest w tym wszystkim logika i nadrzędna porządkująca myśl i zestaw pytań pomocniczych: kim jesteś, co kochasz, czego się boisz?
Choć nieustanna gonitwa obrazów oraz ich nieunikniona powtarzalność: wszyscy wstajemy rano, wszyscy jemy śniadanie, wszyscy rodzimy dzieci – z czasem trochę męczy, jednak dzięki muzyce napisanej przez Matthew Herberta całość ma w sobie lekkość, wdzięk i niespodziewanie duży ładunek optymizmu.
DZIEŃ Z ŻYCIA | Ale kino! | piątek, godz. 18.20
Reklama