O gorączkowych przygotowaniach do finału drugiej edycji "Must be the music", na łamach Faktu opowiedział jego gospodarz Maciej Rock:
"Mamy bardzo mocny finał. Jest kapela góralska, kapela hardrockowa i deathcore'owa, do tego jeszcze wykonawca reggae i dwie czternastolatki. Jedna śpiewa bardzo wysoko, a druga ma mocno osadzony „głos jak dzwon”, jak mówią nasi jurorzy. To będzie starcie dziesięciu totalnie różnych wykonawców. Szykuje się wielkie przedsięwzięcie – i ze względu na liczbę uczestników, i ze względu na całą oprawę. Chcemy to ładnie pokazać, podświetlić, zrobić piękny show. Chcemy, żeby walka toczyła się między zespołami, ale też by jurorzy podpowiedzieli na kogo warto zwrócić uwagę. Chociaż czasem jurorzy mówią swoje, a widzowie robią swoje i to też jest fajne, bo nieprzewidywalne" - wyznał Faktowi prowadzący.
Rock zdradził także, że niespodzianką dla widzów, ale również samych uczestników będą dwie dzikie karty, które zostaną wręczone tuż przed samym finałem. Prezenter wyznał, że wszyscy uczestnicy tuż przed finałem borykają się ze stresem:
"Oni się bardzo denerwują! Żarty się skończyły, to są najlepsi z najlepszych. A nasza rola, gospodarzy, sprowadza się też do tego, by ich uspokoić, wyciszyć. Czasem finaliści chcą w ostatniej chwili zmieniać utwory! Wystarczy, że człowiek jest w stresie, ktoś mu coś podpowie i oni błyskawicznie się dezorientują. Wtedy my im pomagam" - wyznał Faktowi prezenter
Maciej Rock zdradził także, że po finale ekipa "Must be the music" nie będzie miała zbyt wiele czasu na odpoczynek. 19 listopada ruszają bowiem castingi do kolejnej edycji muzycznego show.