Co będzie się działo w drugiej serii "Tylko muzyka. Must Be The Music"?
Adam Sztaba: Na pewno będzie inaczej. Jeszcze nie wiem, czy lepiej, czy gorzej. W pierwszej edycji, po precastingach, było już kilka wyrazistych osób, które zapamiętałem. Po tych przesłuchaniach nie pamiętam wielu, ale to niczego złego nie oznacza. Perełki mogą się wykluć w czasie programu. Są przecież artyści, którzy przebudzali się latami. Wspaniałym przykładem jest Kayah, która najpierw przez 10 lat śpiewała w chórkach. Wszystkim uczestnikom "Must Be The Music" życzę takiej kariery.
Ten program pokazał już, że laureaci mogą stać się gwiazdami. Zespół Enej nie przestaje koncertować. Jest pan ich fanem?
Jestem ich fanem. Ale przede wszystkim jestem fanem całej tej sytuacji, czyli tego, że wygrał zespół, który potrafi zadbać o swój repertuar, nagrał płytę, funkcjonuje teraz właściwie we wszystkich rozgłośniach radiowych, jest rozrywany, gra po kilka koncertów dziennie. O to nam chodziło.
A co z solistami?
Zawsze jestem na tak, gdy przychodzą dobrzy soliści śpiewający covery. Ale pierwsza edycja "Must Be The Music" pokazała wzorcowy przykład na zwycięzcę takiego programu.
Enej tak naprawdę przyszedł do tego programu, żeby pokazać się szerszej publiczności...
Niektórzy słusznie dochodzą do wniosku, że telewizja jest najskuteczniejszym medium. Internet też ma siłę rażenia, ale to wszystko dłużej trwa. A przed telewizorem w jednym czasie usiądą miliony i nagle ktoś staje się sławny. Co zrobi z tą popularnością, to już jest jego interes. Najlepiej mieć coś w zanadrzu, bo jeżeli ktoś wystąpi z jedną piosenką, to z reguły potem jest cisza, szukanie producentów i środków. Na dużo lepszej pozycji są takie zespoły jak Enej, które mają już swoje utwory.
Ale nie każdy może i nie każdy potrafi stworzyć własny repertuar, a talent ma... Co wtedy?
Problem z repertuarem mają nawet gwiazdy. Edyta Górniak nie pisze sobie piosenek. Justyna Steczkowska też w większej mierze posiłkuje się kompozytorami z zewnątrz. Ten problem istnieje wszędzie. Trzeba po prostu umiejętnie szukać, często być namolnym. Żeby zdobyć materiał na płytę trzeba się bardzo natrudzić.
"Must Be The Music" to program też dla instrumentalistów. Wielu przychodzi na castingi?
Mam bardzo duży niedosyt instrumentalistów w tej edycji. Ten program to dla nich wielka szansa. Myślałem, że nagle wysypią się ci wszyscy ludzie ze szkół muzycznych i pokażą się światu. Nie wiem, dlaczego jest ich tak mało. Może uważają, że pójście do takiego programu to sprzedanie się? Nie rozumiem takiej opinii, ponieważ to jest genialny sposób na promocję.
Patrząc na uczestników programu przypomina pan sobie swoje początki?
Owszem. Gdy miałem 18 lat przyjechał do mojego rodzinnego Koszalina Janusz Józefowicz, który był moim absolutnym guru. Podszedłem do niego i powiedziałem "Panie Januszu, razem z kolegami ze szkoły muzycznej zrobiliśmy dwuaktowy musical z piętnastoma piosenkami. Sami napisaliśmy muzykę. Zapraszamy pana na próbę". Był totalnie zdziwiony, ale przyszedł po godzinie. Został do białego rana. Analizował każdą piosenkę. Zachwycił się. Wiele osób z tego towarzystwa, m.in. Reni Jusis i ja poszliśmy tą drogą i wylądowaliśmy w Warszawie i jakoś powoli lepimy sobie tę zawodową ścieżkę.
Uważa pan, że muzyka idzie dziś w dobrym kierunku?
Wszystko idzie ku lepszemu. Przez ostatnie lata pesymistycznie patrzyłem na to, co dzieje się na rynku muzycznym, przede wszystkim w tym głównym nurcie. Teraz wydaje mi się, że ludzie są tym zmęczeni i czekają na coś innego, lepszego. Ten lepszy nurt zapoczątkowała już kariera Gaby Kulki czy Marii Peszek. Widzowie i słuchacze czekają na zaskakujące i wyraziste postaci. Jeżeli artysta nie jest zaskakujący, to jest początek końca.