U podnóża francuskich Alp, między Grenoble i Chambéry, stoi monastyr. Stary jak świat. Od XI wieku niewiele się tutaj zmieniło. Cele mnichów są skromne, za to przyroda rozpasana. Rwące potoki, zielone pagórki, wypielęgnowane ogrody. Ptasi świergot, tak donośny, że ma się wrażenie, że całe to ptasie radio zostało wysłane prosto od św. Franciszka z Asyżu. Na tle wspaniałości przyrody figurki zakonników niemal nikną. Z daleka zresztą są niewidoczni. Na własne życzenie. Kartuzi to zakon o jednej z najostrzejszych reguł. Trafiając tutaj (lub do kilkunastu innych klasztorów na świecie), nowicjusze wyrzekają się nie tylko dóbr doczesnych, mediów, lecz także mowy. Tylko raz w tygodniu, w trakcie niedzielnych spacerów, mogą porozmawiać. O wszystkim i o niczym. O myciu rąk, naprawie butów, konkurencyjnym zakonie trapistów albo zagranicznych wyjazdach do Korei. Dlaczego zatem zdecydowali się na tak nietypowy rodzaj życia? Co nimi kierowało – wiara czy wygodnictwo? Te pytania pozostaną bez odpowiedzi.
Dokument Philipa Gröninga jest filmową kontemplacją, reżyser nikogo nie ocenia, nie wpada w egzaltację. Pokazuje piękno świata, którego nie doceniamy, i piękno ludzi, którzy żyją w cieniu naszej "ucywilizowanej" brzydoty. Reżyser, który przez 19 lat zabiegał o możliwość zrealizowania filmu, w pełni wykorzystał daną mu szansę. Przez kilka miesięcy – tylko w towarzystwie kamery – mieszkał w klasztorze. Z braćmi. Wsłuchał się w słowa gregoriańskich chorałów i w pieśń ciszy, która brzmi w filmie równie donośnie.
"Wielka cisza" przypomina sztychy wielkich mistrzów. Skupione twarze rozmodlonych starców, a zaraz potem krojenie cebuli w klasztornej kuchni – jak z obrazu Jana Vermeera. Płonące świece niczym z "Marii Magdaleny Pokutującej" Georges’a de La Toure’a. Mogłoby się wydawać, że to nie może się udać: że ponad dwie i pół godziny przyglądania się codziennej milczącej klasztornej krzątaninie bez słów i podziwiania malarskich obrazów to zbyt wiele jak na nasze przyzwyczajenia. A jednak w "Wielkiej ciszy" zdarza się jeden z tych bardzo rzadkich cudów kina, kiedy czas, filmowe dzianie się, przestaje mieć znaczenie. Zegar nie tyka. Podobnie jak w hipnotycznych spektaklach Lupy, np. w jego "Braciach Karamazow", kiedy scena spotkania Aloszy z Iwanem mogłaby trwać w nieskończoność, w "Wielkiej ciszy" milczenie zawłaszcza słowa. Niewypowiedziane pytania zostają w głowie, stają w gardle. Nie pozwalają zapomnieć. To pytania o obecność metafizyki i lęk przed dorosłością. Pytania o ducha i ludzi. Dla wierzących i ateistów.
WIELKA CISZA | reżyseria: Philip Gröning | TVP Kultura | piątek, godz. 21.05
Reklama