Blisko dwadzieścia lat trwały przymiarki do realizacji czwartej części przygód Indiany Jonesa. Reżyser Steven Spielberg i producent George Lucas odrzucali jednak kolejne wersje scenariusza. Dopiero ultimatum postawione przez Harrisona Forda sprawiło, że prace nad filmem ruszyły pełną parą. I chyba za dużo tej pary poszło w gwizdek, bo trudno oprzeć się wrażeniu, że ostateczna wersja "Królestwa Kryształowej Czaszki" powstawała w pośpiechu.
Trzeba jednak przyznać, że nowa przygoda Indiany Jonesa zaczyna się mocnym uderzeniem: archeolog cudem uwalnia się z rąk agentów KGB dowodzonych przez wierną córkę Kraju Rad Irinę Spalko (kruczowłosa tym razem Cate Blanchett). Sowieci próbują zmusić Jonesa do współpracy przy odnalezieniu legendarnej Kryształowej Czaszki, która ma zapewnić posiadaczowi nieograniczoną moc i wiedzę. Brawurowa ucieczka ściąga jednak na Jonesa uwagę FBI i oskarżenie o współpracę z komunistami. Na domiar złego okazuje się, że Kryształowej Czaszki poszukiwał także jego przyjaciel profesor Oxley (John Hurt), który zaginął w tajemniczych okolicznościach. Co więcej, porwana została także dawna miłość Indy’ego – Marion Ravenwood (Karen Allen). Wraz z jej synem Muttem (Shia LaBeouf), zbuntowanym młodzieńcem upozowanym na Marlona Brando z dramatu „Dziki”, Indiana rusza do Ameryki Południowej, by odnaleźć zaginionych przyjaciół, rozwikłać tajemnicę Kryształowej Czaszki i znów stawić czoła sowieckim agentom.
Nowy "Indiana Jones" – co łatwo wywnioskować z pobieżnego streszczenia zaledwie pierwszej części filmu – cierpi na nadmiar atrakcji. Najwyraźniej Spielberg chciał nakręcić film z jednej strony skierowany do wiernych fanów "Indiany Jonesa", a z drugiej – do młodszego pokolenia widzów spragnionych jeszcze szybszej akcji i jeszcze większej ilości niesamowitych wydarzeń. Do tradycyjnej fabuły dorzucił więc El Dorado, osławioną Strefę 51, gdzie przechowywane są największe sekrety amerykańskiego rządu (w tym pamiętną z pierwszej części filmu Arkę Przymierza), szczyptę teorii rodem z pism Ericha von Danikena, a nawet próbę atomową przeprowadzoną na pustyni w Nevadzie. Reżyser tłumaczył, że chciał nawiązać do filmów science fiction z lat 50. Okazało się jednak, że tematy rodem z "Archiwum X" nie do końca pasują do poetyki "Indiany Jonesa", a wszystkich wątków po prostu nie da się skleić w sensowną całość.



Reklama
Nie oznacza to jednak, że Spielberg z Lucasem zarżnęli serię. Zbyt wiele tu dobrych pomysłów, żeby "Królestwo Kryształowej Czaszki" spisać na straty. Świetny jest zwłaszcza Spielbergowski portret Ameryki lat 50. – niby beztroskiej, a jednak żyjącej w cieniu Zimnej Wojny i paranoi maccarthyzmu. Podziw budzą zdjęcia Janusza Kamińskiego i znakomite efekty specjalne – realizowane w taki sposób, by utrzymać wizualną spójność z poprzednimi częściami. Nie brakuje też w "Królestwie..." brawurowej żonglerki autocytatami, dowcipnych nawiązań do klasyki kina i błyskotliwych dialogów. No i nareszcie Harrison Ford udowodnił, że przedwcześnie zepchnięto go z hollywoodzkiego szczytu. Jego Indiana Jones jest może o dwadzieścia lat starszy, ale nie stracił nic ze swojego sprytu, wigoru i uroku.
Udało się więc Spielbergowi do pewnego stopnia wskrzesić ducha oryginalnej trylogii i uratować część wdzięku poprzednich części cyklu. Szkoda, że tylko część, bo jeśli ktoś swoją przygodę z Indianą Jonesem zacznie od "Królestwa Kryształowej Czaszki", za żadne skarby Majów nie zrozumie jego fenomenu.
INDIANA JONES I KRÓLESTWO KRYSZTAŁOWEJ CZASZKI | reżyseria: Steven Spielberg | TVP 2 | niedziela, godz. 21.05