Występy w telewizyjnych show, sesje zdjęciowe w magazynach o gwiazdach, a nawet udział w reklamach. Biznesmeni odkrywają, że nie ma lepszego biznesu niż show-biznes. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to zaparkowany przed studiem zdjęciowym szarostalowy maybach. – To moje autko – śmieje się Maciej Kaczmarski. Ten 47-letni twórca firm Kaczmarski Inkasso, Krajowego Rejestru Długów i Rzetelnej Firmy, nazywany królem polskiej windykacji, jest jednym z pięciu inwestorów jurorów w programie „Dragons’ Den. Jak zostać milionerem?”. Show pojawi się w marcu na antenie telewizji TV 4, a jego twórcy przekonują: tańczenie, śpiewanie i wyginanie się, by udowodnić swój talent, już się ograło. Teraz czas na nową konkurencję: ściganie się w pomysłach na biznes.
Do programu wybrano ponad 70 początkujących przedsiębiorców starających się o finansowy zastrzyk na start. Ich pomysły, plany inwestycyjne i szanse na odniesienie sukcesu ocenia piątka prawdziwych biznesmenów. Wszyscy stoją na czele poważnych przedsiębiorstw. To oni mają zdecydować, który z kandydatów zasługuje na wsparcie – co ważne – nie w postaci nagrody od stacji telewizyjnej, tylko pieniędzy zainwestowanych przez samych jurorów.
Show łączy z dotychczas pokazywanymi w telewizji jedynie to, że jeszcze przed emisją pierwszego odcinka najwięcej emocji budzi skład jury. To jego członkowie mają prawdziwą szansę zostać nowymi celebrytami. Tylko czy Annie Garwolińskiej, szefowej agencji PR Glaubicz Garwolińska Consultants, Krzysztofowi Golonce, prezesowi funduszu inwestycyjnego Xevin Investments, Grzegorzowi Hajdarowiczowi, właścicielowi Grupy Gremi, w skład której wchodzi m.in. tygodnik „Przekrój”, Marianowi Owerce, prezesowi Bakallandu, i wspomnianemu już Maciejowi Kaczmarskiemu taki występ może się przysłużyć?
– W Polsce bycie biznesmenem wciąż nie kojarzy się najlepiej. Pozostały negatywne stereotypy, choćby taki, że pierwszy milion trzeba ukraść – mówi Jeremi Mordasewicz, ekspert Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan”. – Nic więc dziwnego, że właściciele największych przedsiębiorstw do tej pory raczej niechętnie podchodzili do pokazywania się masowemu widzowi – dodaje.
Reklama
– A przecież na świecie biznesmeni na równi z aktorami, piosenkarzami czy artystami są bohaterami mediów. Kręcone są o nich filmy, prowadzą własne programy, a w wywiadach w ilustrowanych magazynach opowiadają o życiu prywatnym – mówi medioznawca prof. Urszula Jarecka. – Wygląda więc na to, że i w Polsce nadchodzi moment, kiedy nasi milionerzy wyjdą z ukrycia. A jeżeli raz to zrobią, media i popkultura na pewno chętnie skorzystają z tego, że pojawili się na rynku nowi ciekawi bohaterowie – dodaje.
Reklama

Być jak Trump

Nowe wyzwanie, chęć pokazania pozytywnego obrazu przedsiębiorczości, zabawa – tak pięcioro inwestorów tłumaczy decyzję występu w telewizji. Choć oficjalnie żaden z biznesmenów decydujących się na flirt z TV nie przyzna się, że chciałby spróbować sławy poza swoją branżą, po cichu liczą, że mogą zrobić dobre publicity sobie i swoim firmom. – Polscy przedsiębiorcy doceniają rolę PR i doskonale wiedzą, że nic tak nie gwarantuje zdobycia sławy jak występ w telewizji – tłumaczy Jarecka.
Podobnie było z zagranicznymi edycjami „Dragons’ Den”. Program pokazywany w ponad 20 państwach niemalże wszędzie występujących w nim milionerów zamienił w gwiazdy popkultury. Największą karierę zrobił brytyjski juror Peter Jones. Ten biznesmen rynku nowych technologii wziął udział we wszystkich siedmiu edycjach programu i zainwestował w nim w 29 projektów. Tak mu się spodobała przemiana w telewizyjną gwiazdę, że kiedy upomniały się o niego Stany Zjednoczone, ochoczo zgodził się na udział w kolejnym show o podobnej tematyce „American Inventor”. Wystąpił też w dwóch kampaniach reklamowych. W 2008 r. w spocie telekomu BT Business walczył z atakującymi biuro gremlinami. Po tym jak rok później został bohaterem plakatów reklamujących portal Moneysupermarket.com, znana z ostrego języka dziennikarka i pisarka Germaine Greer skomentowała: „A myślałam, że celem bycia multimilionerem jest to, że nie trzeba już nikomu robić laski”. Ale Jones nawet takie kontrowersje przekuwa na dalsze sukcesy (show)biznesowe. W 2005 r. jego majątek szacowano na ok. 120 mln funtów, pięć lat później już na 220 mln.
Wzorem dla przedsiębiorców, jak łączyć biznes z show, jest jednak Donald Trump. Amerykański potentat rynku nieruchomości opracował do perfekcji sztukę autopromocji. Od blisko dwudziestu lat skutecznie reklamuje siebie i swoje przedsiębiorstwa, występując w serialach i filmach (w tym w „Kevin sam w Nowym Jorku” oraz w sitcomie „Niania”), za co zresztą już dwa razy został nominowany do nagrody Emmy. Jednak przełomowy dla jego medialnej kariery okazał się show pokazywany od 2003 r. w stacji NCB „The Apprentice”, czyli „Praktykant”. W programie Trump wybierał spośród kandydatów jedną osobę, która w ramach nagrody dostaje roczny kontrakt na pracę w firmie Trump Organization. Program miał już sześć edycji i cieszył się ogromną popularnością w USA (każdy odcinek oglądało przeciętnie 30 mln widzów). To dzięki niemu sławnym powiedzeniem Trumpa stało się ostre „You’re fired!”, czyli „Jesteś zwolniony”.



Zainteresowanie mediów wzbudza też jego życie prywatne, szczególnie że „The Donald” (ten przydomek przyległ do niego po tym, jak w jednym z wywiadów nazwała go tak pierwsza żona Ivana, która niezbyt dobrze mówiła po angielsku) wybiera sobie tylko takie partnerki, które godnie prezentują się u jego boku i podzielają zamiłowanie do luksusu. Aktualna, trzecia żona Melania Knauss jest od niego o 24 lata młodsza, a ich ślub w 2005 r. był kolejną okazją do prawdziwego maratonu po mediach.
Dzięki medialnym występom amerykański przedsiębiorca uczynił ze swojego nazwiska dobrze sprzedającą się markę, która promuje nie tylko nieruchomości, ale również: kolekcję ubrań, wodę mineralną, czasopismo, a ostatnio nawet szkołę wyższą Trump University. Poza tym Donald Trump jest autorem licznych książek, m.in. „How to Get Rich” i „The Art of Survival”. Magazyn „Forbes” kilka miesięcy temu oszacował, że jego popularność jest warta 50 mld dolarów i uplasował go na 22. miejscu listy najcenniejszych celebrytów świata.
W Polsce mamy już pierwsze nieśmiałe próby podobnych karier. Magdę Gessler jeszcze rok temu rozpoznawało niewielu Polaków. Jeżeli nawet słyszeli o restauracyjnym rodzie Gesslerów lub widzieli ją na okładce którejś z napisanych przez nią książek kucharskich, nie mogła pretendować do miana gwiazdy. Sławę zdobyła dopiero wraz z występem w show TVN „Kuchenne rewolucje”. Za kilka tygodni na ekrany telewizorów wchodzi trzecia seria programu, w którym restauratorka, starając się pomóc kolegom z branży, klnie, wyrzuca jedzenie i panoszy się po cudzych kuchniach. Gessler jest kontrowersyjna, ale też bardzo medialna. Dzięki temu zaliczyła kilka wywiadów w magazynach plotkarskich wraz z sesjami zdjęciowymi, liczne występy w programach telewizyjnych i sławę bizneswoman, która wie, jak zarabiać na gastronomii. Nic dziwnego więc, że odcina kupony od popularności i zapowiada otwarcie własnej szkoły kucharskiej.

Milionowa inwestycja

Biznesmen nie musi wcale kreować się na kryształową postać, by stać się bohaterem masowej wyobraźni. Choć bohaterowie filmu „Wall Street” Oliviera Stone’a byli zimnymi draniami, którzy twierdzili, że „chciwość jest dobra”, i tak byli przez widzów podziwiani. Także Mark Zuckerberg, twórca Facebooka i cudowne dziecko internetowych biznesów, w filmie „Social Network” jest pokazany, delikatnie mówiąc, niekorzystnie. I choć obraz bije rekordy popularności i został nominowany do Oscara aż w 8 kategoriach, Zuckerberg po początkowym oburzeniu wyszedł na całym tym szumie na swoje. Film dodatkowo zwiększył zainteresowanie Facebookiem i pozwolił mu zdobyć kolejne kilkadziesiąt milionów użytkowników. – Jak w całym show-biznesie, działa tu stara zasada: nieważne jak, byleby o tobie mówili. Choć przedsiębiorcy są bardziej czuli pod tym względem, szczególnie gdy ich firmy są notowane na giełdzie, bo każdy negatywny sygnał może być powodem spadków ich wartości, to jednak nawet oni lubią sławę – mówi Jarecka.
Może ją zdobyć kolejny polski biznesmen – Andrzej Blikle – który zdecydował się na występ w reklamie. Nie promuje w niej cukierni z tradycjami, tylko międzynarodową sieć banków ING. – Ale kiedy mówi w niej o pączkach z „nadzieniem różanym i beznadziejnym”, to puszcza oko do widzów. I choć reklamuje cudzą firmę, przy okazji promuje własny biznes i markę swojego nazwiska – zauważa Jarecka.
„Dragons’ Den” nie ruszył jeszcze w Polsce, ale jest już kandydat na nowego gwiazdora. Grzegorz Hajdarowicz, właściciel spółki Gremi, trzech tysięcy hektarów w Brazylii i producent kilku filmów, podobno zainwestował w jeden z prezentowanych pomysłów rekordową sumę w skali wszystkich edycji. Producent programu nie chce potwierdzać tej informacji ani zdradzić, o ile pieniędzy chodzi, ale to tylko podgrzewa atmosferę wokół niego. I wokół Hajdarowicza.