Zmęczony życiem, przygarbiony, siwowłosy, z pozoru kruchy starszy pan, walczy o prawo pacjentów do eutanazji w obliczu terminalnej choroby. W niczym nie przypomina Ala Pacino. Przynajmniej takiego, jakim go pamiętamy: straceńczego gangstera w "Człowieku z blizną", ogarniętego obsesją policjanta w "Gorączce", cynicznego polityka w "Aniołach w Ameryce". Opada maska twardziela, którą nosił przez większość swojej aktorskiej kariery.
Rola Jacka Kevorkiana, znanego pod pseudonimem "Doktor Śmierć", wydobywa najlepsze cechy aktorstwa Pacino: zdolność absolutnej mimikry przy jednoczesnej reinterpretacji postaci.
"Jack, jakiego nie znacie" opowiada o sądowej i medialnej batalii doktora Kevorkiana o prawo do wykonywania eutanazji na życzenie pacjenta. Sam obraz nie wykracza poza schemat dramatu sądowego i mimo budzącego emocje tematu oraz świetnej obsady (na ekranie zobaczymy m.in. Susan Sarandon i Johna Goodmana) mógłby być niezauważony, gdyby nie kreacja Pacino.
Stworzony przezeń portret doktora Kevorkiana emanuje siłą. Zmieniając swoją fizyczność, poddając się postarzającej charakteryzacji, aktor zrezygnował niemal całkowicie z przywileju bycia gwiazdą – rozpoznawalności. Jeśli ktoś nie wie, że rolę gra wielki Pacino, może w ogóle go nie poznać. Z pewnością jednak ulegnie sile jego magnetyzmu.
Reklama



Reklama
Jack Kevorkian w ujęciu Pacino to wolterowski racjonalista żądający zniesienia ograniczających społeczeństwo religijnych dogmatów. A przy tym oddany bez reszty sprawie płomienny bojownik o wolność jednostki. Nie sposób nie poczuć podziwu dla jego siły ducha, nawet jeśli sprawa eutanazji jest zbyt skomplikowana etycznie i prawnie, by móc opowiedzieć się po którejś ze stron. Powiedzmy przy tym, że obiektywizm nie jest najmocniejszą stroną filmu – oponenci doktora to w najlepszym razie religijni fanatycy lub bezideowi karierowicze.
Grając osobę raczej niesympatyczną i ciesząca się złą sławą, Pacino zjednuje jej nie tylko życzliwość publiczności, ale też zmusza widza do własnego rachunku sumienia. Wchodząc bez reszty w graną postać, narzuca z wielką siłą jej odbiór – robił to zresztą już po wielekroć.
Czy moglibyśmy współczuć bezlitosnemu Tony’emu Montanie z "Człowieka z blizną" albo pozbawionemu skrupułów sprzedawcy w "Glengarry Glen Ross", gdyby Al Pacino nie nadał im tak ludzkiego i zarazem tragicznego wymiaru? Czy pamiętalibyśmy je, gdyby nie charyzma aktora?
Pewnie nie, i na tym właśnie polega fenomen Pacino, niebezpodstawnie uważanego za jednego z największych aktorów naszych czasów. Był siedem razy nominowany do Oscara – otrzymał statuetkę za "Zapach kobiety", 15 razy do Złotych Globów – nagrodzono cztery role w: "Serpico", "Zapachu kobiety", "Aniołach w Ameryce" oraz ostatnio w filmie "Jack, jakiego nie znacie", w 2001 roku przyznano mu też specjalną statuetkę za całokształt osiągnięć. W słynnym wywiadzie w Actor’s Studio, którego jest absolwentem, opowiadał, że już jako dziecko miał zwyczaj odgrywać przed rodziną sceny z filmów, na których był w kinie. Do jego najlepszych występów w tamtym czasie należała rola alkoholika w "Straconym weekendzie" Billy’ego Wildera, która wydała się pięcioletniemu chłopcu z jakiegoś powodu szczególnie interesująca.



Ta zdolność do przekraczania samego siebie jest kamieniem węgielnym jego aktorstwa. Jak inaczej ten wrażliwy, dowcipny, oczytany i zakochany w klasycznym szekspirowskim teatrze (kto nie widział go jako Shylocka w "Kupcu weneckim", niech żałuje) człowiek mógłby w tak przekonujący sposób odgrywać wszelkiej maści drani, morderców i gangsterów – poczynając od przełomowej dla jego kariery roli w "Ojcu chrzestnym"?
Ala Pacino spowija zawsze mgiełka tajemnicy i niedopowiedzenia. Jego postaci nie są jednoznaczne – to furtka, dzięki której widz może się utożsamiać z nawet najbardziej odrażającym typem. Doktor Kevorkian nie jest tu wyjątkiem.
JACK, JAKIEGO NIE ZNACIE | USA 2010, reż. Barry Levinson | HBO | niedziela, godz. 20.10
Barry Levinson o roli Pacino: Postaci takiej jak Jack Kevorkian Al Pacino szukał od dawna. Nie był on naszym pierwszym i najbardziej oczywistym kandydatem, ale okazał się najlepszy. Praca z nim wygląda tak: pierwszego dnia przychodzi Pacino na próbę, drugiego dnia przychodzi Pacino, trzeciego, czwartego... cały czas Pacino. Aż któregoś dnia on znika i wychodzi postać. On się autentycznie przemienia.
Historię Kevorkiana znałem, zanim scenariusz wpadł mi w ręce, ale nigdy nie myślałem o nim jako o bohaterze filmu. To jeden z kilku ludzi na świecie, którzy w sprawach, w które wierzą, nie wiedzą, co to kompromis. Naraził życie i wolność, pomagając w eutanazji tylu osób, i nigdy nie próbował na tym zarobić. Wszystko, co zrobił, zrobił dlatego, że wierzy, iż człowiek ma prawo do decydowania o sobie.