Gervais to przede wszystkim twórca kultowych brytyjskich seriali komediowych "Biuro" i "Statyści", w których z całą brutalnością przedstawiał widzom różne niewygodne prawdy o nich samych. W tym tygodniu na antenie Canal+ możemy zobaczyć jego pełnometrażowy hollywoodzki debiut "Było sobie kłamstwo".
Wyobraźmy sobie świat bez kłamstwa, w którym wszyscy mówią prawdę i tylko prawdę. Piękna wizja? Otóż dosyć potworna, jak dowodzi Gervais, współautor scenariusza, reżyser i odtwórca głównej roli. Świat bez pocieszających iluzji i kurtuazyjnych kłamstewek to miejsce, w którym usłyszysz wiele raniących komunikatów: "Tak, w tej sukience wyglądasz grubo", "Twoje dziecko jest tak brzydkie, że przypomina małego szczura". W społeczeństwie opartym na deziluzji wszystko mówi się prosto z mostu, więc dom opieki nazywać się będzie "smutnym miejscem dla pozbawionych nadziei starych ludzi". Pociechy próżno szukać w fikcji – przemysł filmowy opiera się na historycznych scenariuszach czytanych widzom przez znanych lektorów i obradza dziełami tak porywającymi jak "Wynalezienie widelca" czy (mój faworyt!) "Napoleon 1812 – 1813".
Główny bohater Mark Bellison (Gervais), niezbyt przystojny, niezbyt utalentowany, kiepsko zarabiający i niegustownie ubrany mężczyzna, ma w takim świecie, kolokwialnie mówiąc, przerąbane. Zewsząd słyszy szczere opinie o tym, jak bardzo do niczego się nie nadaje. Miarka przebiera się, gdy piękna dziewczyna (Jennifer Garner), którą cudem udało mu się zaprosić na randkę, prawdomównie zapewnia, że choć miło spędziła czas w jego towarzystwie, to z seksu nici, bo ona nie chce mieć grubych dzieci z zadartymi nosami. W dodatku Mark traci pracę jako scenarzysta specjalizujący się w XIV wieku, a upiorna sekretarka (Tina Fey) i wredny kolega po fachu (Rob Lowe) z rozbrajająca szczerością niszczą resztki jego poczucia wartości. Znalazłszy się na dnie, Mark odkrywa w sobie zaskakujący talent – potrafi mówić rzeczy, które nie są prawdą. Właśnie wynalazł kłamstwo. Jego wynalazek wkrótce zmieni oblicze świata, jemu przyniesie zaś pieniądze, sławę i nagrody dla najlepszego scenarzysty...
Tu już fikcja miesza się z prawdą – w końcu Gervais ma na koncie kilka prestiżowych statuetek branży filmowej. Trzy Złote Globy, dwie nagrody Emmy, siedem BAFTA, które otrzymał zarówno za swoje kreacje aktorskie, jak i scenariusze do pamiętnych seriali telewizyjnych "Biuro" i "Statyści". Scenariusz do amerykańskiej wersji "Biura" (ze Stevem Carellem w obsadzie) doceniła też Gildia Scenarzystów (Writers Guild of America).
Na czym polega fenomen Gervaisa, który z całą pewnością nie ma urody amanta, zaś prawdy, które przekazuje, też zazwyczaj są dosyć brzydkie? Komik wraz ze swym przyjacielem i stałym współpracownikiem Stephenem Merchantem wynaleźli, jak się zdaje, zupełnie nowy typ okrutnego humoru, który w najboleśniejszy sposób obnaża ludzką małostkowość i głupotę. Stworzone przez nich postaci, takie jak szef z "Biura" czy niezrealizowany aktor ze "Satystów", to żałosne, odpychające, a przy tym niezwykle realistycznie oddane kreatury. W dodatku bezlitośni scenarzyści poddają swoich bohaterów niekończącym się upokorzeniom. Jak wtedy, gdy wieczny statysta Andy Millman, robiący nieoczekiwaną karierę w kaszaniarskim sitcomie, spotyka w klubie w sekcji dla VIP-ów Davida Bowiego (prywatnie przyjaciela i fana talentu Gervaisa). Ten zaś improwizuje na jego temat piosenkę o "małym grubasie, który sprzedał swoją duszę" i „żałosnym klaunie, który nikogo nie śmieszy”. To właśnie esencja uprawianego przez duet Merchant – Gervais żartu. Oglądanie ich produkcji wywołuje u widza tak samo często śmiech jak graniczące z bólem zażenowanie i ogólny psychiczny dyskomfort. Szczerość, z jaką komicy pokazują to, co w nas najgorsze i zazwyczaj skrzętnie skrywane, jest po prostu nie do zniesienia.
BYŁO SOBIE KŁAMSTWO | USA 2009 | reż. Ricky Gervais, Matthew Robinson | Canal+ | środa | 19.01 | godz. 11.40 i sobota | 22.01 | godz. 18.15