Zawsze sporo występował pan za granicą. Poczuł się pan kiedyś jak emigrant?
Zenon Laskowik: - Gdy jeździliśmy za granicę, cieszyliśmy się, że mamy gdzie wracać. Można pozwiedzać, pobalować, a później i tak wracamy do ojczyzny. A emigranci zostają i muszą bardzo ciężko pracować, żeby pozwolić sobie na chwilę przyjemności.
Pańska córka też mieszka poza Polską...
Z.L.: - Tak, przez ostatnie lata żyła niedaleko Bostonu, ale na szczęście chce wracać na stałe do Polski. Nastąpi to chyba w maju. Bardzo się z tego cieszę, choć córka twierdzi, że jeżeli człowiek ma w USA dobrą pracę i stałe dochody, to może tam żyć bez żadnych trosk. Ale moim zdaniem zawsze pozostaje troska o to, że nie jest się w swoim kraju, wśród swoich.
W Polsce ostatnio spada oglądalność kabaretów. Dlaczego tak się dzieje?
Z.L.: - Pojęcie kabaretu zdegradowało się, ponieważ pod tę nazwę zaczęto podciągać różne wygłupy pisane z małej litery. Próba odreagowanie dla samego siebie za pieniądze widza, jest bardzo mało inteligentna.
Mamy początek nowego roku. Jakie są pana postanowienia?
Z.L.: - Chcę się wyciszyć i spotkać się z samym sobą...
Z samym sobą?
Z.L.: - Tak. Polega to na tym, że chcę ograniczyć propozycje medialne. Zacznę przyjmować tylko te, które potrafię udźwignąć i które coś mi wewnętrznie dadzą. Często dostaję propozycje, które są interesujące jedynie finansowo.
Chodzi o reklamy?
Z.L.: - Tak. Przez mój Monolog Kaplicowego, jeden z moich ostatnich skeczów dostawałem propozycje reklam od różnych telefonii komórkowych. Odmawiałem, bo nie o to tu chodzi. Mistrzem reklam telefonów jest kabaret Mumio. Robią to świetnie i niech tak zostanie. Poza tym, nie chcę stracić twarzy. Nie chcę, żeby kojarzono mnie z jakąś firmą...
Rozmawiali: Dominika Gwit, Tomasz Barański