Im bardziej więc różni entuzjaści omdlewali z wrażenia, że Kwaśniewska nosi buty z tego czy innego sklepu, tym większym łukiem miałam ochotę obchodzić i sklep, i entuzjastę.

Wystarczyła mi jednak Jolanta Kwaśniewska z telewizyjnych migawek, samej "Lekcji stylu" nie oglądałam. Aż do dzisiaj. Obejrzałam - i po tym doświadczeniu wszystko się zmieniło. Po raz pierwszy poczułam do byłej prezydentowej sympatię. Jolanta Kwaśniewska bowiem - zrozumiałam to z ostateczną jasnością bodaj w momencie, w którym wypowiadała zdanie: "paryska bohema padła na widok mojego płaszcza" - to jest postać tragiczna.

Reklama

Powiedzmy bez ogródek: czy można sobie wyobrazić straszniejszą, bardziej mozolną i niewdzięczną pracę niż ta, której podjęła się ta krucha kobieta - wbić do tępych słowiańskich łbów, że mają nosić kapelusze Izabelli Blow? Mozolną i niewdzięczną, a i pełną niebezpieczeństw - bo na co ta heroiczna osoba się naraża, żeby przybliżyć nasz lud do światowych salonów.

Weźmy banalne pytania, do jakich musi się zniżać w rozmowie z zaproszonymi gośćmi, w trosce, żeby do mas cokolwiek w ogóle dotarło: "Czy jeśli wybieramy nakrycie głowy, powinnyśmy podążać za modą?" (pyta projektanta mody). "Jak najlepiej dbać o ulubiony płaszcz?” (odpowiedź eksperta: "Rzadko go nosić"). "W tym sezonie modne są żakiety obszerne i długie, a także krótkie i wąskie. Czy panie radzą naszym widzkom podążać za modą, czy szukać własnego stylu?" (Radzimy nosić żakiety obszerne i wąskie zarazem, zwracając przy tym uwagę, by były i długie, i krótkie jednocześnie).

Reklama

Otóż sama znam osoby, które słysząc to, pokładały się ze śmiechu, bo nie rozumiały, nie miały pojęcia, do głowy im nie przyszło, w jak trudnej, bolesnej sytuacji znalazła się Jolanta Kwaśniewska. Z pewnością chciałaby pytać mądrzej - ale ona nie jest panią siebie tylko Siłaczką, którą naród wyznaczył do niesienia pod mazowieckie strzechy kaganka wiedzy na temat szpilek Manolo Blahnika.

I nie piszę tego ironicznie. Gdzieżbym ja miała ascetyczną odwagę mojej redakcyjnej koleżanki Basi Kasprzyckiej (która też pisała o programie "Lekcja stylu"), by nie przywiązywać znaczenia do żakietów albo do szpilek. Przeciwnie, szpilki to jest kwestia podstawowa - zgadzam się, że im wyższe, tym lepsze, kocham, marzę i obiecałam sobie nawet skrycie, że dojdę jeszcze w życiu choć do jednej pary Manolo Blahnika. W jakimś normalniejszym, bardziej kulturalnym kraju, gdzie ludzie mają poczucie humoru i dystans do siebie, można by jednak mówić o takich rzeczach jak szpilki nieco żartobliwie, z przymrużeniem oka, poczuciem winy i pożądaniem, jak to robiła choćby Sarah Jessica Parker w "Seksie w wielkim mieście".

I to by było urocze, to by było strawne. Na naszym przaśnym ugorze, który trzeba orać broną w pocie i znoju, są to jednak odległe i nierealne marzenia. Kwaśniewska to wie i heroicznie ciągnie tę bronę. Idzie jej jak po grudzie - ale jak może jej iść w kraju, w którym trzeba telewidzom wielokrotnie powtarzać, że wybierając żakiet, powinni koniecznie zwrócić uwagę na jego kolor, a zanim kupią buty, muszą je przymierzyć, by sprawdzić, czy nie są niewygodne?

Reklama

A jednak Kwaśniewska trwa dzielnie na posterunku pierwszej polskiej matki i żony: "Nasze panie, polecamy, kapelusz jest naprawdę wspaniałym nakryciem głowy" - przekonuje z desperacją. "Drogie panie, uwierzmy w żakiety. Naprawdę warto" - tłumaczy niestrudzenie. Dwoi się i troi, wymyślając umoralniające puenty: "W pewnych momentach dobry żakiet to gwarancja sukcesu. Dobre maniery gwarantują go zawsze".

Cóż, w dawnych, bardziej heroicznych czasach i z modą było jakoś łatwiej dotrzeć do mas. Kiedy w sklepach można było dostać wyłącznie flanelowe koszule nocne, Polki umiały sprowadzić sobie z Berlina pismo "Burda”, zdobyć po znajomości sztuczny jedwab i uszyć z niego modną sukienkę, a potem nosić ją z wdziękiem na blokowiskach. Wzorem była dla nich Scarlett O’Hara, która po wojnie secesyjnej zrobiła sobie kreację z zielonych zasłon, bo duma nie pozwalała jej chodzić źle ubranej. Niestety, w przaśnych czasach kapitalizmu utraciliśmy tamtą heroiczną urodę i Jolanta Kwaśniewska musi wziąć na siebie przykry obowiązek uczenia Polek, jak nosić żakiet. Może stąd ten uśmiech, jakby połknęła żabę?

I kiedy tak oglądałam, jak się zwija przed kamerą, szukając zdań wystarczająco banalnych, by dotarły do nas, gospodyń domowych, przypomniałam sobie nagle moją nauczycielkę historii z siódmej klasy, kiedy siedziała na lekcji z uśmiechem przylepionym do twarzy, ale w jej oczach widać było popłoch. Popłoch, bo wiedziała, w jak koszmarną nudę zamienia się w naszych pustych głowach każde jej zdanie. I my, okrutne czternastolatki, wiedzieliśmy, że ona wie - i patrzyliśmy na nią z pogardą.

Ale ona wtedy przypominała sobie, że ma coś więcej niż zdolności pedagogiczne, których nie miała: autorytet siły. Otwierała więc dziennik i zaczynała odpytywać z dat bitew i śmierci królów. Tak samo Jolanta Kwaśniewska w chwilach grozy wyciąga album ze złotych lat prezydentury i pokazuje siebie na spotkaniu z cesarzową Japonii, "w żakiecie w odpowiednim kolorze", albo siebie na zjeździe europejskich pierwszych dam, "w butach, które, proszę to dobrze zapamiętać, przymierzyłam przed zakupem".

Ale moja nauczycielka w gruncie rzeczy się bała. Bała się, że się wyda, jak bardzo się nie nadaje do nauczania. I z tym strachem w oczach nauczała dalej. To było tragiczne, za to ją w końcu pokochałam. I podobnie z panią Kwaśniewską. Bo przecież, zobaczy to każdy, kto obejrzy program "Lekcja stylu", największy sekret prezydentowej to nie jest odpowiedź na pytanie, co szeptała do ucha Laurze Bush na trawniku w Białym Domu ani jakimi słowami żartował przy niej książę Claus na temat kapelusza swojej żony.

Największy sekret prezydentowej to to, że będąc przez tyle lat królową polskich szaf i telewizorów i ucząc Polaków, jak nosić kapelusz oraz jeść bezę, jest osobą raczej pozbawioną stylu, mówiącą niezbyt poprawnie po polsku (swoją drogą, dlaczego redaktorzy TVN nie poprawiają tych jej ciągłych „ubrałam sukienkę” albo „jak się jego nosi”?), choć pełną dobrej woli, to niezbyt błyskotliwie sobie radzącą przed kamerą i sprawiającą wciąż wrażenie, jakby właśnie pochłonęła kij od szczotki. O, ona dobrze to wie. Wie, że w latach 90. samo to, że nie farbowała włosów na fioletowo, wystarczyło, by uznano ją za królową. Ale czasy się zmieniają, polskie kobiety już były na Zachodzie, napatrzyły się na gwiazdy i wiedzą, że styl to jest luz, humor, błysk, pewność siebie i to coś nieuchwytnego, co sprawia, że taka na przykład Hanna Lis będzie wyglądała jak księżniczka nawet w worku. Byłej prezydentowej pozostało ciągle rozpaczliwie błagać kostiumik Chanel, by jej nie wydał.

Ale w gruncie rzeczy podziwiam ten heroizm. Bo nie sztuka, drogie panie, pisać wiersze, kiedy się jest Wisławą Szymborską.

Cytaty z programu Jolanty Kwaśniewskiej "Lekcja stylu", pt. "Moda męska":

- Z tyłu ma pan dwa rozporki? Jeden rozporek. Włosi uwielbiają dwa rozporki.

- Tak jak powiedzieliśmy, białe skarpetki tylko do gry w tenisa.

- Marengo to jest taki prawie czarny kolor, bardzo ciemny szary jak moja spódnica. Ciemniejszy od mojej spódnicy.

- I buty. Nie zapominajmy o butach. Zawsze wypastowane, czyste. W buty warto zainwestować.

- Co dla młodych ludzi pan by polecił, panie Mariuszu. Pan jest taki artystyczny facet.

- Pewne kanony są niezmienne. Nie może pan w czarnym garniturze pójść na spotkanie o 11.

- Też jedne trampki posiadam, chociaż rzadko chadzam.

Odpowiedź na pytanie telewidzów:

- To ja zwrócę uwagę szefom pani Ewy. Panowie, proszę nie dzwonić do pani Ewy po 22 godzinie. Tę samą prośbę mam do szefów innych pań.

Z odcinka o Coco Chanel:

- Te kobiety, które wychodziły z czerwonymi ustami, nie panny, które zabawiają panów przy barze, ale damy.

Do gościa, Joanny Bojańczyk, która opowiada o Coco Chanel:

- Była pani w jej pracowni... w jej biurze? (...) Bardzo tego pani zazdrościmy.

- Moda przemija, a styl pozostaje. Co to znaczy? To chyba to, że jeśli mamy ten styl ponadczasowy, to nie musimy się przejmować tymi wszystkimi modowymi pismami, prawda?

- W każdej sytuacji można zachować się lepiej lub gorzej.

- Najlepszym miejscem dla nowego pracownika (w aucie szefa - przyp. red.) jest miejsce w samochodzie po prawej stronie kierowcy. Jeśli pracuje pani w firmie przez wiele, wiele lat, jestem głęboko przekonana, że pani szef zaproponuje pani miejsce po swojej lewej ręce.