Anna Sobańda: Czy świeżo upieczonej mamie trudno było zmierzyć się z emocjami bohaterki, która straciła dziecko?
Magdalena Boczarska: Na pewno umiem dzięki temu inaczej spojrzeć na dramat mojej postaci, co mnie do niej zbliża. Jeśli jako aktorka choć w małym stopniu mogę się z czymś utożsamić i zaczerpnąć ze swoich doświadczeń, zawsze działa to dobrze na graną przeze mnie rolę.
Czy udaje się pani zostawić te emocje na planie i nie zabierać ich do domu?
Różnie z tym bywa. Ale odkąd mam syna, przychodzi mi to łatwiej. Oczywiście żyję życiem mojej bohaterki, jest mi ona bardzo bliska, bo w sumie często zakochuję się w postaciach, które gram. Zawsze powtarzam, że po zagranych rolach zostaje w aktorze lej jak po bombie. Tęskni się za tymi emocjami, za ludźmi, z którymi się to współtworzyło. Staram się jednak zostawiać te emocje na wycieraczce przed wejściem do domu. Wyrobiłam sobie pancerz i potrafię zachować równowagę pomiędzy pracą a życiem prywatnym.
Jak wpłynęła na panią praca nad tą postacią?
Każda postać bardzo wzbogaca. Ja mam ogromne szczęście do mocnych, silnych charakterów, które w scenariuszu są bardzo podmiotowe. Tak było z rolą w filmie "Różyczka", tak było przy okazji postaci Michaliny Wisłockiej w "Sztuce kochania" i tak jest z Martą w serialu "Pod powierzchnią", który będzie miał swoją premierę już 21 października na antenie TVN. Ona jest kolejną postacią, która bardzo walczy o siebie. Dla mnie to piękna opowieść o kobiecej emancypacji. Bardzo się cieszę, że ta rola tak dobrze wpisuje się w mój konsekwentny dorobek w tym temacie.
Twierdzi pani, że zakochuje się w swoich bohaterkach, czym zauroczyła więc panią Marta?
Marta utkana jest z bardzo wielu emocji. Pozornie może wydawać się pastelowa, ale jest w wielu momentach wręcz nieobliczalna. Niby poukładana, ale są takie chwile, kiedy uchodzi z niej ta pozorna powściągliwość. Z aktorskiego punku widzenia jest to fascynujące. Bardzo lubię tę postać.
Hasłem promującym serial jest pytanie "Jak dobrze znasz tych, których kochasz". Czy pani zdaniem kochający się ludzi powinni mieć przed sobą tajemnice?
Tajemnica ma różne oblicze. Czasem to pojęcie może oznaczać skrywanie czegoś i to jest zupełnie inna sytuacja niż posiadanie pewnych sekretów i własnego świata. Ja jestem zwolenniczką tego, że ludzie żyjący w związku to dwa osobne i wolne byty, które mają prawo do własnych tajemnic, własnych myśli i własnych spraw. Dobrze jest dawać sobie w relacjach wolność, która wcale nie musi nieść ze sobą złych konsekwencji.
Pani bohaterka jest nauczycielką w liceum. Jak podobała się pani praca z młodzieżą, która jest ważną częścią serialu "Pod powierzchnią"?
Mamy fantastyczną, zdolną młodzież, narybek szkół teatralnych, głownie szkoły krakowskiej. Część z tych młodych aktorów miałam przyjemność poznać już wcześniej. Właściwie różni ich tylko metryka, bo pracuje się z nimi jak równy z równym.
Aktorzy jako idole młodych ludzi kształtują ich wyobrażenie o świecie czasem nawet bardziej niż nauczyciele. Czy czuje pani na sobie taką odpowiedzialność
Coś w tym jest. Jeśli w jakikolwiek sposób wpływam na młodych ludzi, to mam nadzieję, że tylko w kontekście pozytywnym. Zresztą staram się w ogóle dawać sobą dobry przykład, żeby tak zwana popularność nie szła na marne w tym temacie.
Pod pani wywiadami, jakie można znaleźć w internecie, trudno szukać słów krytyki. Czy w ogóle spotyka się pani ze zjawiskiem hejtu, na który narzeka tak wielu aktorów?
Zdarza się, choć w większości przypadków mam jednak do czynienia z miłym przyjęciem i z akceptacją, która jest bardzo budująca. Nie jestem zbyt kontrowersyjną postacią, więc może dlatego nie jest tak źle!
Konsekwentnie unika pani show-biznesu. Dlaczego?
Staram się bywać tylko w określonych okolicznościach, czyli wtedy, gdy moja obecność jest związana z pracą, albo kiedy wspieram kogoś, kogo lubię lub na kim mi zależy. Pozostałe okoliczności sobie daruję, bo wychodzę z założenia, że przede wszystkim jestem aktorką i jeśli już gdzieś wychodzę, to raczej na scenę (śmiech).
Premiera serialu "Pod powierzchnią" już 21 października na antenie stacji TVN