Anna Sobańda: Powrót na mały ekran po 5 latach od rozstania z "Klanem" oznacza, że tęsknił pan za serialem?

Piotr Cyrwus: Nie wiem, czy nazwałbym to tęsknotą, dałem raczej upust chęci stworzenia kolejnej, innej od poprzedniej, roli w serialu. Widzowie często pytali mnie, kiedy wrócę, kiedy znów pojawię się na małym ekranie i gdy nadarzyła się taka okazja, po przeczytaniu paru odcinków stwierdziłem, że zmierzę się ze Zdzisławem z "Na Wspólnej". Tym bardziej, że, z całym szacunkiem dla kolegów, którzy grają w serialach sensacyjnych, może łatwiej by mi było zagrać, że jestem smutny i coś tam pod nosem pomruczeć, a tutaj muszę stworzyć zupełnie inną rolę w podobnym gatunkowo serialu. To mnie zaciekawiło.

Reklama

Czy po tych 5 latach udało się panu odkleić od "Ryśka z Klanu"?

To nie jest moja sprawa, czy ja się odkleję, czy nie. Pracuję w swoim zawodzie i nie zastanawiam się nad tym. Nie zważałem na to nawet, jak byłem Ryśkiem z "Klanu", ponieważ zawsze dużo grałem w teatrze i miałem inne role. Stwierdziłem jednak, że szala przechyla się na rzecz tego, że ludzie znają mnie już tylko z serialu, a nie z teatru, dlatego postanowiłem gwałtownie to zmienić.

Bał się pan tego kroku?

Faktycznie przestrzegano mnie "zobaczysz, nie będziesz pracował". Miałem jednak odwagę, by skoczyć na główkę i nie żałuję, ponieważ dobrze się to skończyło. Gram w Tatarze Polskim, nie narzekam na brak ról, a teraz wracam do serialu.

Czyli jednak jest życie po Ryśku?

Oczywiście, że jest. Nie muszę czyhać na kolejne propozycje, biegać na wszystkie castingi, ponieważ mam pracę. Trochę tez reżyseruję. A jak zgłasza się do mnie ktoś z ciekawą propozycją, nawet z serialu, to ją biorę.

Czy postać Zdzisława, w którą wciela się pan w "Na Wspólnej" bardzo różni się od Ryszarda Lubicza?

Chciałbym, żeby się różniła, chociaż nie mam do końca wpływu na to, w jakim kierunku ona się rozwinie. Na razie buduję ją diametralnie inaczej, niż Ryszarda Lubicza, chociaż bardzo bym chciał, żeby ta postać również była prawdziwa. Ryszard był tak znany i popularny przez to, że stał się swego rodzaju archetypem. Może zabrzmi to, jakbym się chwalił, ale uważam, że stworzyłem w "Klanie" postać archetypiczną, z której niektórzy się śmieją, ale innym się podoba. Chciałbym, żeby Zdzisław też taki był, by nikomu, kto go ogląda, nie był obojętny.

Rysiek był głową rodziny, przykładnym mężem i ojcem. Kim będzie pana bohater z "Na Wspólnej"?

Reklama

Zdzisław to jest człowiek z pewną tajemnicą. Na pierwszy rzut oka może wydawać się jednowymiarowy, ale w przyszłości widzowie zobaczą, że nie jest taki oczywisty. Już teraz pytają mnie, co się z mojego wątku rozwinie. Kiedyś, świętej pamięci wielki aktor, pan Jerzy Nowak z Krakowa śledził "Klan" i mówił mi "Piotrze ja to oglądam po to, żeby zgadywać, co tam się dalej stanie". Część publiczności jest więc złakniona takich zagadek, a im inteligentniej zadane jest pytanie przez scenarzystów i twórców, tym widz jest bardziej ciekawy i siedzi przy telewizorze.

W "Klanie" grał pan przez 14 lat. Czy z serialem "Na Wspólnej" planuje pan równie długą współpracę?

To nie do końca ode mnie zależy i nie mogę też tego zdradzać, nie jestem upoważniony przez umowy. Mogę powiedzieć tylko, że wprowadziłem się na Wspólną i jestem sąsiadem. Nie wiadomo jednak, jak długo to sąsiedztwo ze sobą wytrzyma (śmiech)

Cezary Pazura powiedział kiedyś, że z racji tego, że otwarcie mówi o swojej wierze, czuje się dyskryminowany w środowisku artystycznym. Pan również nie ukrywa tego, że jest katolikiem, czy podziela pan odczucia kolegi?

Nie czuję się dyskryminowany i nigdy się tak nie czułem, nawet za czasów komuny. Może spotykam ludzi, którzy nie dają mi tego odczuć. Być może nie dostałem jakiś ról z tego powodu, ale widać nie były dla mnie pisane. Ja nie traktuję katolicyzmu klanowo. To jest mój dar, który noszę, pokazuję, ale nie uważam, żebym był przez to lepszy od innych. Chcę z bliźnimi budować relację, bez względu na to, czy są to katolicy, buddyści, czy muzułmanie. O tym też mówi moja wiara. To, że jestem katolikiem, nie znaczy, że buduję mury. A jeśli ktoś mnie szakluje, powie, że jestem „katol” - to jego sprawa. Ja się z takimi szykanami nie spotkałem.

Czy wśród aktorów zdarzają się takie podziały?

Wydawało mi się, że nie, ale teraz, przy konflikcie w Teatrze Wrocławskim widzę zarówno z jednej, jak i drugiej strony niepojęte zachowania. Deklarowanie z góry, że w czymś nie zagramy? Przecież to bez sensu. Aktor, który powołuje się na klauzulę sumienia to dla mnie jakieś nieporozumienie. Sumienie albo się ma, albo nie, nie potrzebna jest żadna klauzula.

Czy panu zdarzyło się odrzucić rolę ze względów ideologicznych?

Zdarzyło mi się. Jeśli rola kłuła mnie w sumienie, to jej nie zagrałem. To były jednak moje odczucia, ta rola zagrana przez kogoś innego mogła mieć inny kontekst i przynieść coś dobrego. Uważam, że aktor musi mierzyć się z takimi pytaniami sam, nie może zmuszać do tego innych ludzi. To jest pytanie o wolność w sztuce.

Mówi się, że obecnie nastały dobre czasy dla twórców wyznających konserwatywne, katolickie wartości

Nie widzę w tym nic złego. Zawsze denerwowało mnie, kiedy na katolickich spotkaniach pojawiały się głosy, że jesteśmy atakowani przez obce, antychrześcijańskie kultury, a swojej nie mamy. Odpowiadam wówczas, że powinniśmy sobie tę własną kulturę stworzyć. Wystąpiłem w dwóch filmach "Bóg w Krakowie" i "Karolina" o błogosławionej Kuzkównie. To są pierwsze kroki kina katolickiego. Chciałbym jednak, żeby to kino było na jak najwyższym poziomie. Musimy mieć uzbieranych tyle pieniędzy, by filmy były wymuskane i nikt nam nie zarzucił, że są zrobione gwoździem i młotkiem. To my musimy sobie zrobić te spektakle o takim, a nie innym wydźwięku.

Czyli uważa pan, że nurt katolicki w sztuce, kinie i teatrze powinien być rozwijany?

Tak, oczywiście. Choć należy pamiętać, że nie jest to łatwe zadanie. Ja spotkałem się kiedyś z krytyką za swój pierwszy Teatr Telewizji "Do piachu". Otrzymywałem wówczas listy, w których pytano mnie, jak mogłem zagrać w filmie, w którym szkaluje się żołnierzy AK. Mamy w naszej świadomości wiele nieprzepracowanych tematów i należy się nimi zajmować. Przykre jest jednak to, że politycy wykorzystują je w swoich hasłach. To my artyści, ludzie kultury powinniśmy zajmować się takimi tematami. Nawet jeśli inni nas za to szykanują, powinniśmy to robić.

Czyli sztuka katolicka, ale bez polityki?

Tak, bez nadęcia, bez stawiania barier. Raczej budowanie mostów i pokazywanie naszego człowieczeństwa skąpanego w różnych okolicznościach. Musimy unikać tego, by stawało się to sztandarem politycznym. Artysta nie powinien być ani za, ani przeciw, powinien być ponad.