Autor książki "Ślepnąc od świateł", która również doczekała się przeniesienia na ekran, nie szczędzi filmowi "365 dni" ostrych słów krytyki. Zdaniem pisarza bowiem, fakt iż jest to bardzo słabe jakościowo kino, jest najmniejszym problemem. Większym jest bowiem przesłanie, jakie ze sobą niesie:

Reklama

"365 dni" to nie tylko złe kino (co akurat jest wybaczalne, złego kina jest pełno i nikt od niego umarł), ale kino szkodliwe. To nienawistna fantazja o gwałcie, w której bohaterka, porwana przez Sinobrodego w postaci włoskiego mafioza, jest szarpana, bita, obmacywana i de facto gwałcona do momentu, gdy uznaje, że właściwie jej się to podoba. W filmie nie ma żadnego dystansu, oddalenia, metafory tej sytuacji. Nikt nikogo nie przeprowadza na "drugą stronę zakazanej przyjemności", jak w głupim, ale sympatycznym „Greyu". Z rewolucją seksualną ma to tyle wspólnego, co Zenek Martyniuk z Warszawską Jesienią - napisał Jakub Żulczyk na Facebooku

Tymczasem Blanka Lipińska broni swojego dzieła i w wywiadzie dla "Wprost" twierdzi, że kobiety fantazjują właśnie o tym, co ona opisała w swojej książce:

Dla jednych kobiet to jest gwałt, feministki bardzo głośno krzyczały na ten temat. Dla innych kobiet to bardzo fajny seks oralny. (...) Nie wyłapałaś, że moja stewardesa podrywała go, prowokowała. Miała tylko pecha, bo spodziewała się, że to będzie romantyczny stosunek, a dostała dominanta. Stąd płynie ważna nauka: uważaj, o co prosisz, bo możesz to dostać, ale nie w takiej formie, o jaką prosiłaś albo na jaką jesteś gotowa. Poza tym ostatnio czytałam o badaniach amerykańskiego psychologa Justina Lehmillera, z których wynika, że 61 proc. kobiet fantazjuje o seksie, na który nie wyraziły zgody

Reklama