Do takiej refleksji skłoniła Izabellę Miko tocząca się w Polsce dyskusja na temat in vitro. Okazuje się bowiem, że 38-letnia aktorka nie mogłaby zajść w ciążę w sposób naturalny i by móc w najbliższym czasie zostać mamą, musiała poddać się procedurze zamrażania jajeczek:
Prawdopodobnie dla mnie byłoby za późno w przyszłym roku, bo okazało się że mój poziom AMH jest bardzo niski. To jest ilość jajeczek, które mamy jeszcze. Ja o tym nie wiedziałam. To jest genetyczne. Ja się dowiedziałam, że mój poziom jest 0,2, czyli już niepłodność generalnie i powiedziano mi, że jestem w stanie próbować zamrozić jajeczka. Generalnie to było siedem miesięcy mojego życia, zrobiłam sobie 500 zastrzyków w brzuch.
Aktorka stwierdziła, że swoim wyznaniem chce dodać otuchy innym kobietom mającym problem z zajściem w ciążę:
Mówię o tym, bo o niepłodności mało się mówi. Ludzie myślą, że to jest coś nie tak, jak mają problem z zajściem w ciążę, może z tym seksem coś nie tak robią. A największym problemem, jeśli chodzi o zajście w ciążę jest stres.
Na koniec Iza Miko ubolewała nad tym, w jaki sposób mówi się w Polsce o procedurze in vitro:
Jesteśmy krajem duchowym, tak bardzo odbijamy się do tego, co Jezus uczył, a co przyjeżdżam do Polski, to jest aż mi wstyd. Chcę, żeby te wszystkie wartości powróciły i żeby ludzie się nie dzielili na prawo i lewo.