Jak podawał wczoraj Pudelek, Śmigielski miał stać pod domem Rosati i wpatrywać się w jej okna przez około półtorej godziny. Biorąc pod uwagę fakt, iż byli kochankowie wciąż toczą zażarty sądowy spór o opiekę nad wspólną córką, zachowanie ortopedy wydaje się niepokojące.
On sam jednak zapewnia, że nie śledzi byłej partnerki, a zdjęcia na których widać go pod jej domem to przypadek:
Umówiłem się z moim przyjacielem na Placu Grzybowskim, zresztą często się tam spotykam ze znajomymi. Stałem tam przez piętnaście minut, a nie dwie godziny, jak sugerują media. Skoro ci panowie, którzy robili mi zdjęcia tam stali, to zapewne dokładnie widzieli, że przywitałem się z tym kumplem i poszliśmy do kawiarni. I nie wpatrywałem się w żadne okno, tylko jak rozmawiałem przez słuchawkę z tym znajomym, to patrzyłem do góry. To wszystko - tłumaczy lekarz w rozmowie z Plejadą
Śmigielski stwierdził także, że sądowy zakaz zbliżania się do Weroniki i małej Elizabeth, jaki wydał amerykański sąd, nie obowiązuje go w Polsce:
Nie mam żadnego zakazu poruszania się po Warszawie, takie rzeczy nie obowiązują w Polsce. Mam jedynie zakaz zbliżania się do niej, w dodatku zakaz czasowy, wydany jako zabezpieczenie do czasu rozpatrzenia sprawy na terenie stanu Kalifornia. Weronika nadużywa trochę tego, bo ludzie nie wiedzą, na czym dokładnie polega taki czasowy zakaz zbliżania się. Co więcej, ona nigdy tego zakazu mi nie dostarczyła, choć sąd ją do tego zobowiązał - tłumaczy swoją wersję w rozmowie z portalem.
Weronika Rosati na razie nie skomentowała zachowania swojego byłego partnera.