Anna Sobańda: Bardzo rzadko bierzesz udział w program telewizyjnych, koncentrujesz się głównie na filmach i serialach. Dlaczego więc zdecydowałaś się tę produkcję?
Olga Bołądź: Uważam, że pewne rzeczy powinniśmy w życiu umieć. Pierwsza pomoc, ogarnięcie się w trudnych sytuacjach, poradzenie sobie ze stresem to rzeczy, których w tym programie się nauczyłam. Tak więc decydując się na udział w tym programie, chodziło mi głównie o takie egoistyczne podejście, że mi się to w życiu przyda, że powinnam to przeżyć, że powinnam to oddać. Wiem, że mam znaną twarz i mogę w ten sposób pomóc. To słuszny program z misją.
Wspomniałaś, że zdecydowałaś się na udział w tym programie między innymi po to, by nauczyć się pierwszej pomocy. Czy zdarzyły ci się w przeszłości sytuacje, w których takie umiejętności byłby potrzebne?
Na szczęście nie. Ale ja miałam też nadzieję, że ten program oswoi we mnie mój lęk przed tym, jak zachować się w takiej sytuacji. Żeby nie mieć odruchu ucieczki. Zapamiętałam sobie to, co powiedzieli mi chłopaki z zespołu ratunkowego, z którym jeździłam „Pamiętaj, nic gorszego niż śmierć nie spotka poszkodowanego. On jest w sytuacji zagrożenia życia, możesz mu tylko pomóc. To, że robiąc mu sztuczne oddychanie złamiesz mu żebro, nie ma znaczenia, bo on dzięki temu przeżyje”.
Udało ci się ten lęk oswoić?
Mam dość dużą odpowiedzialność w sobie i pewnie gdyby los postawił mnie w takiej sytuacji, próbowałabym jakoś zareagować. Ale teraz wiem, że najważniejsze, to nie uciec ze strachu, nie zdjąć z siebie tej odpowiedzialności, nie być jednym z tłumu, tylko być tym działającym. Karetka naprawdę przyjeżdża bardzo szybko, wiec nasza pomoc ogranicza się dosłownie do kilku minut. Jednak dla tych cierpiących ludzi, to mogą być najważniejsze minuty życia.
Jaka sytuacja w programie okazała się dla ciebie najtrudniejsza?
Byłam na 3 dyżurach, a w programie to będą 24 godziny z jednym dyżurem. Pamiętam taką sytuację, że już się kończył dyżur i myślałam, że za chwilę jadę do domu. I nagle słyszymy, że przed blaszakiem, w którym siedzimy jakiś mężczyzna mówi coś w innym języku. Chłopaki wyszli i mówią, że to jest pan, który prowadzi bar azjatycki naprzeciwko. Przyjechał teraz w środku nocy i daje znak, że mamy gdzieś jechać, wybijając na komórce numer mieszkania. Nie mieliśmy pojęcia o co chodzi, ale pojechaliśmy tam i okazało się, że w mieszkaniu leży chłopak, który jest synem tego mężczyzny. Chłopak źle się czuł, miał bardzo wysoką gorączkę i pokazywał na swoje stopy. I teraz jak dogadać się z kimś, kto mówi w obcym języku, w dodatku nawet nie wiesz jakim. Kiedy ratownicy zajęli się pomocą, ja wyciągnęłam telefon i włączyłam tłumacza. Okazało się, że pan jest Wietnamczykiem. Wiedząc, jakim mówi językiem, włączyłam tłumacza i okazało się, że ugryzła go pszczoła. Włożył nogę do buta, w którym była pszczoła i ona go pogryzła. Na ekranie pokazałam mu w jego języku, że to najprawdopodobniej reakcja alergiczna. To było świetne uczucie, bo czułam się naprawdę pomocna.
Czyli jednak gwiazdy w karetce bywały pomocne? Bo pojawiły się takie głosy, że to niemądry pomysł, bowiem gwiazda może zespołowi ratunkowemu tylko przeszkadzać.
Uwierz mi, że ja też tak myślałam i pierwsze co powiedziałam, to „chłopaki, róbmy tak, żebym wam nie przeszkadzała”. Zaczęłam od takich bardzo prostych rzeczy, jak noszenie za
nimi plecaka. Oni też wiedzieli, na ile jestem odważna i na ile chcę wejść w jakąś interakcję.
A jak pacjenci reagowali na znaną aktorkę w karetce?
Oni byli tak zestresowani, że kompletnie tego nie zauważali. Mówili do mnie pani doktor. Rozpoznawali mnie tylko ludzie w szpitalu. Wydaje mi się jednak, że nikt z pacjentów mnie nie rozpoznał.
Czy doświadczenie związane z programem „Gwiazdy w karetce” zbudowało w tobie większy dystans do własnego zawodu? Bo to jest chyba moment, w którym tak namacalnie można poczuć różnicę między zawodami mającymi bawić ludzi, a tymi, które ratują im życie.
Od zawsze mam duży dystans do swojego zawodu. Aktorstwo jest po to, żeby bawić i dawać wzruszenie, ale zdaję sobie sprawę z tego, że my przynosimy rozrywkę. Kiedy zaczęłam grać w „Lekarzach”, chodziłam na operacje i wtedy do mnie dotarło, że gdybym jeszcze raz miała wybrać zawód, to wybrałabym taki, który ma znaczenie i wiąże się z niesieniem pomocy. Bardzo mnie cieszy to, że mój syn bawi się w strażaka. Jeżeli ta pasja w nim zostanie i będzie chciał wykonywać zawód niosący ludziom pomoc, to ja będę z niego dumna najbardziej na świecie.
Warto jeszcze podkreślić, jak mało w Polsce zarabiają ratownicy. Oni muszą się szkolić na własny rachunek, muszą sami kupować sobie tak zwany mundur, za wszystko muszą sami płacić, pracują naprawdę za niewiele, a pracują wiele godzin. Stoi przed nimi tak trudne wyzwanie, a są naprawdę wspaniałymi ludźmi. To są tacy zwyczajni, nie zwyczajni. Nie oszukujmy się, oni nie pracują tam dla pieniędzy ani dla sławy. Oni na co dzień stykają się z bólem, ze śmiercią, z beznadzieją, z brakiem pieniędzy, z bezdomnymi. Stykają się z taką Polska, jaka jest naprawdę. To jest zawód bardzo niedoceniony i mam nadzieję, że ten program to zmieni.
Program "Gwiazdy w karetce" zadebiutuje na antenie stacji TLC 4 listopada o godzinie 22.30.