Swoją przygodę z zakupami w Lidlu, Malinowska opisała na blogu. Modelka postanowiła wziąć udział w sklepowej bitwie o plecak z Lordem Vederem, jaki wymarzył sobie jej synek.

Reklama

Pod Lidlem byłam 6.25 i jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam stojące przed drzwiami dwie kobiety. Najpierw pomyślałam, że to pracownice. Ale kiedy do nich doszłam okazało się, że tak jak ja chcą kupić plecaczki. Starsza Pani polowała na plecaczek dla wnusia, a jej znacznie młodsza towarzyszka na tornister z „Krainy Lodu”. (...) Po jakimś czasie dołączył do nas sympatyczny Pan (na liście marzeń zdobycie dwóch tornistrów i dwóch plecaków „Kraina Lodu” dla córeczki i jej koleżanki). Miło sobie gawędziliśmy i nawet nie wiem kiedy (a właściwie wiem, bo o 6.45) nasza kolejka zatoczyła niezłe koło wokół całego Lidla.

W oczekiwaniu na otwarcie sklepu, Karolina Malinowska dowiedziała się kilku przydatnych rzeczy:

Przy okazji tych pogaduszek dowiedziałam się, że istnieje ktoś taki jak „Handlary”. Handlary to kobiety, które kupują towar w ilości hurtowej, po to, aby później sprzedać go drożej . Ech te biznesy na wysokim szczeblu. No cóż, każdy sobie radzi jak może. I tak od słowa do słowa tuż za naszymi plecami pierwszej w kolejce „fantastycznej czwórki” stanęła ONA. Ubrana na biało Handlara – a przynajmniej tak twierdziła starsza Pani.

Kiedy wybiła godzina otwarcia sklepu, Karolina Malinowska dzielnie stanęła do walki o upragniony plecaczek dla syna:

Reklama

Adrenalinka podskoczyła, bo oto na zegarach w całej Polsce wybiła siódma i zaczęło się polowanie. Jako pierwszej udało mi się znaleźć przy najbardziej pożądanym towarze w tej części miasta. Chwyciłam Lorda Vadera i dwa plecaki z kółkami dla Christianka i Julcia. Udało się także pochwycić w locie wymarzone rzeczy dla Pana z kolejki, który nierozważnie wziął wózek, ale za to bardzo rozważnie za namową innych członków komitetu kolejkowego przyblokował nim straszniejszą niż sam Lord Vader Panią Handlarę. Szedł sobie zrezygnowany w moją stronę, ze spojrzeniem „pokonaliśmy wroga, ale straciliśmy zamek”. Nic z tego! Niczym bohaterka filmu „Kraina Lodu”, miałam ochotę zaśpiewać „Mam tę moc! Mam tę moc! I tornistrów w rękach stos”. Kurde, sama byłam szczęśliwa widząc uśmiech tego faceta, kiedy zapakowałam mu zdobycz dla Niego do Jego koszyka. W międzyczasie za naszymi plecami rozgrywały się prawdziwe „Igrzyska śmierci”. A my zadowoleni, uśmiechnięci dołożyliśmy sobie do wspólnego od tej chwili kosza zeszyty i ruszyliśmy do kasy.

Choć Karolinie Malinowskiej udało się kupić wymarzony plecak, a nawet nawiązać nowe znajomości, to przygoda z Lidlem nie zrobiła na niej pozytywnego wrażenia:

Po 15 minutach było po wszystkim. Jak u Kononowicza – nie było niczego. Po bitwie. Tylko pył został… I pewien niesmak. I szok. I refleksja – komuna ma się dobrze. Nigdzie nie odeszła. Jest tu w każdy poniedziałek, kiedy rzucą coś fajnego w Lidlu. Zastanawiałam się skąd ta walka o kupno. Czemu my Polacy tak to uwielbiamy? Przypominał mi się słynny filmik z netu „walka o torebki w Lidlu” i tak sobie myślę, że może tak wygląda dzisiejsza polityka kreowania na coś popytu? Może chodzi o to, żeby ludziom dać tylko igrzyska, bo za chleb będą musieli zapłacić przy kasie. Sami.

Zdarzyło wam się kiedyś stoczyć taką bitwę w Lidlu?