Dziennikarka na swoim profilu na Facebooku napisała, że problem pogróżek jest jej znany, ponieważ sama dostaje tego typu wiadomości:
Włos się jeży ze strachu, że ktoś może siedzieć przed komputerem i pisać coś takiego, a potem wysyłać i - co gorsza - nie bojąc się konsekwencji. Bo te zwykle nie następują. Mnie trochę mniej to wszystko dziwi, bo mam to na co dzień. Nie mam taty w polityce, nie prowadzę hitowego bloga, ale robię w szołbizie i zdarza mi się powiedzieć prawdę prosto w oczy. Sekty fanowskie kilku polskich niby gwiazd estrady czy uzurpatorskich szafiarek, regularnie wysyłają do mnie „miłe" listy. Grożą mi morderstwem, pobiciem, pocięciem nożem twarzy, spaleniem mieszkania i otruciem psa. Leją szambo najgorsze z możliwych. Nie mam komfortu bycia córką premiera. Nie wynajmę sobie ochrony.
Korwin-Piotrowska uważa jednak, że takie groźby nie są powodem do żartu i nie powinny być bagatelizowane. Jej zdaniem bowiem, jakiś szaleniec może kiedyś pokusić się o wcielenie ich w życie:
Chodzi o groźby, często groźby karalne, takie, które ktoś kiedyś może zechcieć spełnić. Bo będzie miał zły dzień. Bo wstał z łóżka lewą nogą i ma wszystkiego dosyć. Bo celebryta sobie przecież zasłużył. Bo tak i już. Niech ma. Niektórzy się z tego śmieją. Głupi to śmiech. Bez wyobraźni. Czy naprawdę trzeba tragedii, żeby ktoś się opamiętał i zaczął z groźbami w internecie walczyć w rzeczywisty sposób?
Zgadzacie się z opinią Karoliny Korwin-Piotrowskiej?