Wyznanie Marcina Mellera nie dotyczy jego orientacji seksualnej, a jest jedynie ironicznym podsumowaniem tego, jak odbierani w społeczeństwie są ludzie show biznesu:

Moja robocza teza brzmi, że jak facet z szeroko rozumianego polskiego szołbiznesu nie usłyszał o sobie, że jest pedałem, to w ogóle nie jest znany, może nawet własna matka go nie poznaje, myląc z listonoszem. Czyli go nie ma. Więc od kilkunastu lat jestem pedałem, i tak teraz sobie myślę, że matoł ze mnie, że nigdy tego pedalstwa, kiedym jeszcze singlem bywał, nie wykorzystałem do podrywu dziewcząt na zasadzie: "może ty potrafisz mnie sprowadzić na ścieżkę hetero?" - napisał w tekście "Na Bayerze" Marcin Meller.

Reklama

Dziennikarz wyśmiewa także swoich kolegów ze szklanego ekranu, którzy narzekają na przykre skutki popularności:

Może nie wyglądam, ale wrażliwy chłopak jestem. Łatwo się wzruszam, więc ronię łezkę, gdy czytam w wywiadzie z kimś znanym z telewizora, jak to przeszkadza mu popularność czy, nie daj Boże, sława. Te spojrzenia i komentarze ludzi na ulicy, czasem, o zgrozo, zaczepki, autografy chcą w sklepie. Ani chwili spokoju, architektury nawet pokontemplować nie można ani latte dopić, no dramat. Bo przecież człowiek produkuje się w telewizorze po to, by zyskać doskonałą anonimowość i święty spokój. Do pracy w bibliotece nie przyjęli, więc trudno, trzeba robić w rozrywce albo niusach.

W dalszej części swojego felietonu, dziennikarz podaje przykłady na to, że on sam nie ma takich problemów, co więcej, często bywa nierozpoznawany, a nawet mylony z takimi postaciami, jak Irek Bieleninik czy nawet Zbigniew Wodecki. Meller wyznaje także, że zdarza mu się spotykać z negatywnymi komentarzami na swój temat:

Mój ulubiony opis własnej facjaty: "przesterowane silikony na spalonym naleśniku". Przypominam go sobie, gdy zaczynam wpadać w nadmierną miłość z wzajemnością do samego siebie.

Cały felieton Marcina Mellera można przeczytać w najnowszym numerze "Newsweeka".