Marta Grycan wraz z córkami Wiktorią i Weroniką, w bardzo krótkim czasie, szturmem zawojowała polskie salony. Wizerunek bajecznie bogatych dziedziczek lodowej fortuny, kreacje od projektantów i wystawne życie, błyskawicznie uczyniły z nich celebrytki. Nikomu nie przeszkadzał fakt, że żadna z pań nie ma medialnych talentów i poza swoją obecnością, niewiele może zaoferować. Szał na Grycanki z miesiąca na miesiąc stawał się coraz większy, a one świetnie odnajdywały się w roli gwiazdek warszawskich salonów.
Niestety bajka o sławie i karierze pękła w momencie, w którym wyszło na jaw, że Grycanki nie są milionerkami. Informacje o tym, że zostały odcięte od fortuny Zbigniewa Grycana, a następnie finansowe problemy cukierni Marty, w mgnieniu oka pogrzebały ich marzenia o byciu uwielbianymi celebrytkami.
Marta zrobiła karierę jako dziedziczka wielkiej fortuny. Ale ona w show-biznesie chciała przede wszystkim zarobić pieniądze. To jednak okazało się znacznie trudniejsze, niż sądziła- mówi w rozmowie z "Faktem" znajomy Marty Grycan. Do upadku spektakularnej kariery dodatkowo przyczynił się fakt, iż przekonana o swojej wartości Marta, zaczęła żądać nierealnych stawek:
Marta Grycan zbyt szybko uwierzyła w to, że jest gwiazdą. Przy pierwszym kontakcie zachowuje się jak anioł, ale gdy trzeba zawalczyć o swoje, potrafi pokazać pazurki. Myślała, że dla fryzjera sam fakt, że ją czesze, jest taką reklamą, że nie będzie się domagał wynagrodzenia. W czasach swojej świetności Marta Grycan potrafiła zażądać za wyjazd na pokaz poza Warszawę 10 tysięcy złotych. Nie miała pojęcia, że to nierealna stawka - czytamy w "Fakcie".
Marta Grycan jeszcze kilka tygodni temu zapewniała, że nie zamierza rezygnować z telewizyjnej kariery. Celebrytka mówiła z przekonaniem, że publiczność jeszcze będzie ją uwielbiać. Niestety wszystko wskazuje na to, że są to jedynie złudne nadzieje dawnej celebrytki.