28-letni przedstawiciel młodego pokolenia brytyjskiego rodu panującego, został na jesieni wysłany na 20 tygodni do Afganistanu, gdzie jako pilot śmigłowca Apache wziął udział w kontyngencie pokojowym wystawionym przez RAF. Po powrocie z misji mocno się zaangażował w działalność charytatywną, co bardzo poprawiło jego publiczny wizerunek.
Jeszcze niedawno był powszechnie nazywany w angielskiej prasie "złym chłopcem", a o jego kolejnych "wpadkach" po nadmiernym spożyciu alkoholu chętnie informowały tabloidy. Odkąd wrócił z Afganistanu praktycznie tylko raz media napisały o jego uczestnictwie w imprezie, w jednym ze snobistycznych londyńskich lokali w dzielnicy Mayfair. Większe zainteresowanie dziennikarzy budziły sercowe sprawy niesfornego, do niedawna, księcia.
Ostatnio jednak Harry mocno zaangażował się w działalność charytatywną. Odwiedzał głodne dzieci w Afryce, wspierał inicjatywy mające na celu poprawę standardu życia biednym brytyjskim dzieciom, a nawet w Mozambiku - wzorem swojej matki - rozbrajał miny.
Podobny charakter będzie miała jego najbliższa wizyta w USA, zaplanowana w dniach 9-15 maja. Harry odwiedzi podczas niej Denver i Colorado Springs, w stanie Kolorado, gdzie będzie wspierał akcję pomocy weteranom wojennym. Pojawi się też w New Jersey, na terenach dotkniętych zgubnymi skutkami huraganu Sandy.
Na koniec pobytu weźmie udział w pokazowym meczu polo w Greenwich, w stanie Connecticut. Dochód z imprezy zasili konto "forget-me-not", wspólnej inicjatywy Harry'ego i księcia Lesotho - Seeiso, pomagającej dzieciom z tego afrykańskiego kraju zmagającym się z ubóstwem.
W grafiku wizyty Harryego w Stanach Zjednoczonych tym razem nie ma Las Vegas. Czyżby książę obawiał się, że wizyta w mieście hazardu mogłaby po raz kolejny zakończyć się skandalem?