Michał Figurski stwierdził, że był zaskoczony tym, jak "Gazeta Wyborcza" rozegrała przeprowadzony z nim wywiad. Słynna rozmowa, w której dziennikarz mówił m.in. o tym, że po stracie pracy nie chodzi już co tydzień na sushi i zaczyna zauważać, ile kosztuje benzyna, został przedstawiony - wedle Figurskiego - jako tekst o celebrytach. Poza nim miał się w nim wypowiadać m.in. menadżer gwiazd i redaktor naczelna magazynu o gwiazdach.
Figurski opowiadał, że rozmowa z dziennikarzem "GW" trwała około pięciu godzin i w tym czasie reporter próbował się z nim "zakumplować". Mówił mi niemal Michu - relacjonował Figurski. Stwierdził, że słowa o sushi, o cenach benzyny, o jego sprzątaczce rzucił "w powietrze, mimochodem". Potem zobaczyłem, że nie jest to artykuł, tylko wywiad ze mną, a na samej górze wyboldowane zdanie o sushi - mówił.
Figurski zapewniał, że mimo całej medialnej burzy ma się świetnie. Przyznał, że słyszał ostatnio wycenę swego potencjału medialnego, która ma być wynosić milion złotych. Bardzo mi przykro, szanowni wrogowie, ta wartość wzrasta. Ale ja z tego kapitału nie chcę korzystać - mówił Figurski. Podkreślił, że nie jest ani celebrytą, ani nie jest upadły.
Dziennikarz przyznał, że został zaproszony do dzisiejszego programu "Tomasz Lis na żywo" w TVP. Odmówił. Dlaczego? Z szacunku do Tomasza Lisa powiedziałem, że poczekam na lepszy pretekst niż sushi - ironizował.
Figurski mówił też nieco o swej nowej pracy. Dziennikarz, który został szefem kanału Rebel TV, uważa ją za swój awans. Przyznał, że na razie zawiesza na kołku zarówno bycie dziennikarzem, jak i satyrykiem. Teraz bowiem chce się sprawdzić na stanowisku menadżera.