"Ostrzeżenia docierają do pracowników drogą radiową. Til Schweiger jest w drodze na plan filmowy i tak pijany, że nie należy wchodzić mu w drogę. Nie należy patrzeć mu w oczy i trzymać się z daleka" - pisze "Spiegel".

W lipcu 2022 roku na terenie byłej fabryki w Dortmundzie kręcono film "Manta Manta - Zwoter Teil", kontynuację klasyka z 1991 roku. Po raz kolejny Schweiger gra główną rolę, ale tym razem jest również reżyserem. Jak relacjonuje portal zdjęcia miały rozpocząć się tego dnia o godz. 11, ale "kiedy Schweiger pojawił się na miejscu, okazało się, że nie może kręcić".

Reklama

Chwiał się i bełkotał - opisywali niezależnie od siebie czterej naoczni świadkowie. "Można było od razu zauważyć, że był agresywny" – mówi ktoś, kto był tam tego dnia.

Schweiger zataczał się w kierunku budynku fabryki, miejsca kręcenia filmu. Na jego drodze stanął m.in. wysoko postawiony pracownik produkującej film wytwórni Constantin Film AG. Wyjaśnił Schweigerowi, że w takim stanie nie może pracować.

Reklama

Kilku członków ekipy opisuje to co działo się potem jako "szok". Doszło do szamotaniny i Schweiger próbował dostać się do budynku fabryki. Pracownik nie przepuścił go jednak. Schweiger wpadł w furię, groził. Następnie miał uderzyć mężczyznę w twarz. Według świadków interweniowali członkowie ekipy i przytrzymali Schweigera.

Według pracowników, była to sytuacja, która zszokowała wielu na planie, ale mało kogo zaskoczyła. Podczas kręcenia "Manty 2" członkowie ekipy zdążyli się już do wielu rzeczy przyzwyczaić - mówią świadkowie. Chodzi o pijaństwo Schweigera i jego wrzaski, obrażanie i nękanie pracowników. Ale jeszcze nie doświadczyli od niego przemocy - jak twierdzi kilku członków ekipy.

Wiele osób, które wypowiadały się dla "Spiegla" opowiada o "atmosferze strachu, która panuje na planach filmowych Schweigera. Większość z nich prosi, by nie wymieniać ich z nazwiska, bo Schweiger, który również reżyseruje wiele swoich filmów, jest potężny. Może promować i kończyć kariery".

Reklama

Prawniczka reprezentująca Schweigera odpowiedziała na pytania "Spiegla", że niektóre fakty nie były znane jej klientowi. Tygodnik "najwyraźniej nie otrzymał wyczerpujących informacji”, a "pogłoski, które krążą” od lat, są "błędnie przedstawiane jako oparte na faktach" - twierdzi prawniczka.

Z Berlina Berenika Lemańczyk (PAP)

bml/ ap/