Teresa Lipowska wystąpiła podczas koncertu dla Ukrainy, zorganizowanego na placu Piłsudskiego w Warszawie.

Podczas rozmowy z Małgorzatą Kożuchowską, która prowadziła koncert, wspominała II wojnę światową.

Reklama

Aktorka była wtedy małą dziewczynką.

Miałam dwa lata, gdy wojna się zaczęła. Wojna zastała mnie tu, trzy ulice dalej, na placu Dąbrowskiego. Niewiele pamiętam, ale jedna rzecz, która została mi w głowie, to syreny alarmowe. Kiedy w nocy, zwłaszcza w nocy, były te syreny na nalot, mama przyszykowała mi taką malutką walizeczkę i kazałam mi ją trzymać przy sobie. Schodziliśmy do schronu, gdzie przeżywaliśmy ten nalot, szczęśliwie wychodząc. Ale pewnego dnia, kiedy byliśmy poza Warszawą, przyjechał ojciec i powiedział, że spadła bomba na nasz dom, że absolutnie wszystko nam zburzyła i nie mamy do czego wracać - mówiła.

Reklama

Lipowska nie szczędziła ostrych słów pod adresem Putina.

Teraz, jak czasem patrzę na obrazy tego, co się dzieje w Ukrainie, ogarnia mnie przerażenie. Myślałam, że już nigdy nie powtórzy się to, co działo się podczas II wojny światowej, czyli ludobójstwo, brak człowieczeństwa. A jednak... Znalazł się człowiek, właściwie zwierzę, diabeł, który rozpalił ludzi nienawiścią. Oni strzelają brat do brata, zabijają wszystko, co jest po drodze. Byle strzelać! Byle niszczyć! Rozwalają szkoły, szpitale... To jest naprawdę brak człowieczeństwa - powiedziała.