Zbigniew Hołdys pisze, że kiedy miał 25 lat, grałem do tańca w chicagowskiej restauracji Polonaise. "Co dwie godziny wychodziłem do pobliskiej tawerny, by potajemnie kupić piersiówkę burbona. Gdy się napiłem, grało mi się o niebo lepiej, ale nie wiedziałem, że ludziom coraz gorzej się słuchało. Pewnego dnia zaciągnąłem się dodatkowo haszyszem i pojechałem solówkę w utworze z repertuaru Carlosa Santany. Wrażenie boskie, w jednej sekundzie byłem Hendriksem i Santaną" -wspomina Hołdys.

Reklama

Niestety solówkę nagrał kolega. Hołdys odsłuchał ją następnego dnia. "Trzymałem się jednego dźwięku, z gilem dyndającym z nosa, nie mogłem ruszyć palcami. Byłem załamany. Gdy kilka lat później zakładałem Perfect, wprowadziłem zakaz picia alkoholu" - wspomina były lider Perfectu.

Ale jak sam przyznaje swój zakaz złamał dwukrotnie. "Wolno mi było, bo byłem szefem gangu. Kiedy ruszałem w tango, moi najbliżsi odwiedzali mnie w domu z kartonami whisky i siatkami pełnymi piw, żeby mnie wesprzeć. Siedziałem z nimi w pustym mieszkaniu, mamrotaliśmy o zdobywaniu świata, piliśmy, spaliśmy, wstawaliśmy i abarot to samo. Aż do dnia, kiedy zastanowiłem się, czy nie lepiej odkręcić gaz w kuchence" - pisze Hołdys w najnowszym "Wproście".