Mateusz Damięcki to jeden z tych aktorów, którzy nie narzekają na brak pracy i wciąż są angażowani w nowe projekty. Aktywność zawodowa i spełnienie w tym obszarze to z pewnością jego mocne obszary. Mogłoby się wydawać, że życie rodzinne również do nich należy, bo Mateusz od 4 lat tworzy udany związek z Pauliną Andrzejewską. Małżonkowie doczekali się w tym czasie dwojga dzieci i choć starają się nie być epatować w mediach swoim życiem prywatnym, co jakiś czas pojawiają się informacje, z których można wnioskować, że relacja pary pomyślnie się układa.

Reklama

Niestety, jak wynika z wywiadu, którego Mateusz Damięcki udzielił właśnie Magdzie Mołek, rzeczywistość tych dwojga nie jest tak kolorowa, jak mogłoby się wydawać. Aktor zapytany przez dziennikarkę o to, jak dba o siebie, swoje ciało i życiowy balans, dosłownie wybuchł z gorzkimi wyznaniami.

- Dla mnie ostatnio nie istnieje filozofia, nie istnieje religia. Balans... Balansu nie posiadam. Nie znoszę improwizacji, a jestem przymuszony do tego, żeby non stop ostatnio improwizować. Nie nadążam za niczym, zawodzę moją żonę non stop - powiedział Mateusz Damięcki.

W dalszej części rozmowy aktor wyjaśnił, skąd dokładnie biorą się problemy, które zasygnalizował. Oczywiście wszystko to ma związek z dużą ilością pracy. Zarówno on, jak i jego żona mają wiele obowiązków zawodowych i konieczność łączenia ich z życiem zawodowym, powoduje chaos, który szczególnie daje o sobie znać z domu. Niezrealizowane powinności "zalegają na półce", a wciąż dochodzą do nich nowe.

Reklama

JednocześnieMateusz Damięcki wyraził ogromne uznanie dla żony, która jego zdaniem zdecydowanie lepiej radzi sobie z codziennością.

- Paulina daje sobie z tym radę, ja sobie nie daję z tym rady. Lecę na autopilocie, który jest opłacony przez produkcję, w której będę brał udział. Zawsze mogę powiedzieć: hej, to jest moja praca, dajcie wy mi wszyscy święty spokój, bo ja jak się nie przygotuję, a to jest część mojej pracy, to nie będzie na prąd, na jedzenie, na benzynę i tak dalej. Coraz mniej mam cierpliwości na to, żeby trzymać gębę na kłódkę i trzymać język za zębami. I używam czasem tego argumentu, gdzie po trzech sekundach od wypowiedzenia tych obrzydliwych słów zaczynam tego strasznie żałować. Nie ma w moim życiu czegoś takiego jak balans. Nie ma czegoś takiego jak spokój. Długo nie będzie. Zaraz się popłaczę... Po prostu to nie istnieje - mówił bardzo poruszony.

Rozumiecie jego rozterki, macie podobne?