Bulwarówka nie pisze, dlaczego Jakimowicz otworzył zaparkowane nieopodal auto, za którego kierownicą siedział pan Marcin. Nie uściśla, kim jest poszkodowany, więc rodzą się podejrzenia, że mógł być nim jakiś paparazzi. Gdyby bowiem kierowcą okazał się Bogu ducha winny ojciec jadący na przykład do apteki po lekarstwa dla dzieci, "Fakt" na pewno nie omieszkałby o tym wspomnieć.
"Jakimowicz otworzył sobie drzwi do mojego auta. Zionęło od niego alkoholem, nic do niego nie docierało" - cytuje słowa kierowcy "Fakt". Ciekawe, że reporterzy bulwarówki od razu zrobili zdjęcia ze zdarzenia. Tyle, że z innego auta. Nie dość, że uwiecznili moment otwierania drzwi, to jeszcze sfotografowali dziury w kurtce, które miał zrobić Jakimowicz.
"Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie zgłosić całego zdarzenia na policję" - powiedział tajemniczy pan Marcin. "Ale z tego co wiem, ten pan nawet nie miałby z czego zapłacić odszkodowania. Wyglądał przecież jak menel spod budki z piwem, a tacy pieniędzy nie mają" - dodał.
Relacja rodzi tym większe podejrzenia, że - jak przyznaje bulwarówka - Jakimowicz sam podszedł zaraz do drugiego auta, by zrobić to samo. Oczywiście "Fakt" nie precyzuje, czy tym drugim autem nie kierował przypadkiem fotoreporter.
"Oblał mnie wódką, szarpał, a potem uderzył dwa razy w głowę. Byłem przerażony" - opowiada "Faktowi" kierowca, który oskarża Jarosława Jakimowicza o napaść. Aktor miał być agresywny pod pewnym warszawskim klubem, z którego wyszedł z butelką w dłoni.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama