Lądował w Anglii na spadochronie. Eksperyment się udał, ale specjaliści mają duże wątpliwości, czy technologia "osobistej rakietowej komunikacji" ma sens. "To raczej ciekawostka, eksperyment niż otwarcie nowego rozdziału w lotnictwie" - mówią zgodnie.
Rossy wyskoczył z małej pasażerskiej maszyny ze skrzydłami przypiętymi do pleców. Odpalił cztery rakietowe silniki i ruszył przed siebie z prędkością 200 kilometrów na godzinę. Z Calais we Francji do Dover w Wielkiej Brytanii leciał około 12 minut.
Dokładnie 99 lat temu tę samą trasę pokonał jeden z pionierów lotnictwa - francuz Louis Bleriot. To właśnie on jako pierwszy przeleciał nad kanałem La Manche. Rossy powtórzył jego wyczyn w wielkim stylu. Różnica jest taka, że Szwajcar zamiast siedzieć w samolocie... właściwie sam był samolotem.
"Technika mojego lotu polega na tym, że nadaje kierunek ciałem. Przechylam głowę i skręcam, lekko kulę nogi i lecę w górę" - opisuje swoje przeżycia w powietrzu Rossy.
35 km przeleciał w niecałe 10 minut. Pozostały czas zajęło mu lądowanie na spadochronie. Nie porzucił skrzydeł. Wylądował razem z nimi. Zapewne posłużą mu do kolejnych lotów. Konstrukcja waży około 50 kilogramów i wiele razy była testowana w tunelach aerodynamicznych. Ta próba była więc uwieńczeniem wielu miesięcy przygotowań. W żadnym wypadku nie był to krok szaleńca.
Na co dzień Rossy jest pilotem. Ma 49 lat.