O mało nie stracił władzy nad TVP, a politycy dobierają mu się do abonamentu na telewizję. Andrzej Urbański jak lew broni haraczu, który co miesiąc płacimy na jego firmę. I wiecznie narzeka na topniejące wpływy. Opłacany z naszych pieniędzy prezes bynajmniej nie wygląda jednak na przygnębionego. Trudno też dostrzec, by był szczególnie zabiedzony. Wręcz przeciwnie. Podczas wyprawy na sopocki festiwal błyszczał w nadmorskim kurorcie niczym gwiazda estrady - stwierdza bulwarówka.

Reklama

"Fakt" natknął się na szefa TVP w jednej z modnych knajpek. Prezes Urbański, popijając szlachetny trunek, wylewnie witał się ze znajomymi. Szczególnie adorował otaczający go wianuszek pań. Rozmowny, szarmancki - prawdziwa dusza towarzystwa - zauważa gazeta.

Dopiero pod koniec bogatego w atrakcje wieczoru wydał się nieco zmęczony i najwyraźniej zaczął tracić kondycję. Bronił się wytrwale. Niemal wyszła mu kaskaderska jaskółka na jednej nodze. Ale gdy nagle wstał od stołu, coś wytrąciło go z równowagi - czytamy w bulwarówce.

Czyżby wspomnienie o abonamencie? Bo chyba nie wino, kobiety i śpiew? - zastanawia się "Fakt".