W czwartek sąd uwzględnił pozew Marczuk wobec wydawcy tabloidu i nakazał opublikowanie na jego pierwszej stronie przeprosin oraz wpłatę żądanego przez powódkę zadośćuczynienia. Ponadto pozwani mają jej zwrócić 5,8 tys. zł kosztów procesu. Wyrok jest nieprawomocny. Gazeta zapowiada apelację.

Reklama

Sąd uznał, że gazeta w sposób oczywisty naruszyła dobra osobiste Marczuk (która jest radcą prawnym), jeśli chodzi o treść i formę informacji o jej zatrzymaniu przez CBA pod korupcyjnymi zarzutami. Polegało to na publikacji obraźliwych i przesądzających winę powódki informacji (np. "Pazura wzięła 100 tys. łapówki" i "prawniczka zadarła z prawem"), podawaniu informacji z jej życia prywatnego oraz "zniekształcenia jej wizerunku".

Jak mówił w uzasadnieniu wyroku sędzia Rafał Wagner, chodziło o fotomontaż, w którym "wykreowano coś, czego nie było: kajdanki na rękach i zamknięcie w celi za kratami". Sąd uznał, że redakcja posłużyła się tym w celu "przyciągnięcia widza". Sędzia zwrócił uwagę, że przekaz ten kierowano do "prostego odbiorcy".

">>SE<< utworzył obraz, który utrwalił się w świadomości ludzi" - oświadczył sędzia Wagner. Podkreślił, że informacja o umorzeniu śledztwa wobec Marczuk "nie znalazła się już na pierwszej stronie i nie dotarła do odbiorcy, który wcześniej czytał, że powódka wzięła łapówkę".

Ani Marczuk, ani nikogo od wydawcy "SE" nie było na ogłoszeniu wyroku. Naczelny gazety Sławomir Jastrzębowski powiedział PAP, że strona pozwana czeka na pisemne uzasadnienie orzeczenia, ale - jak zapewnił - "z całą pewnością będziemy się odwoływać". Dodał, że "fotomontażu nie bronimy". Według Jastrzębowskiego redakcja działała w interesie publicznym.

Aby nie przegrać procesu o ochronę dóbr osobistych, pozwany musi dowieść, że jego słowa były prawdziwe albo wykazać, że jego działanie nie było bezprawne, bo kierował się interesem publicznym.

Weronika Marczuk (dawniej - Pazura) podejrzana była od 2009 r. o powoływanie się na wpływy oraz żądanie i wzięcie łapówki za pośredniczenie w korzystnym rozstrzygnięciu prywatyzacji Wydawnictw Naukowo-Technicznych. Miało chodzić w sumie o 450 tys. zł, z których - według CBA - miała przyjąć pierwszą transzę 100 tys. zł. Groziło jej do 8 lat więzienia.

Reklama

W styczniu br. Prokuratura Okręgowa w Warszawie uznała, że Marczuk nie dopuściła się płatnej protekcji i miała prawo do wynagrodzenia za doradztwo przy prywatyzacji WN-T. Śledztwo przeciw niej umorzono z braku znamion przestępstwa. B. szef CBA Mariusz Kamiński uznał umorzenie za wyraz niekonsekwencji i złej woli prokuratury. Prokuratura prowadzi obecnie śledztwo wobec działań CBA, bo ma "istotne wątpliwości" co do legalności działań Biura wobec Marczuk.



CBA zatrzymało Marczuk we wrześniu 2009 r. Sąd odmówił wtedy aresztowania Marczuk i zwolnił ją za kaucją. Działania wobec niej prowadził m.in. agent Tomasz Kaczmarek, dziś emeryt CBA, znany jako "agent Tomek" (kandyduje z listy PiS do Sejmu).

Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga prowadzi śledztwo w sprawie ujawnienia tajemnicy państwowej i służbowej, jej bezprawnego wykorzystania oraz rozpowszechniania wiadomości ze śledztwa przeciw Marczuk w książce Kaczmarka. On sam zapewniał, że nie ujawnił żadnych tajemnic. Mówił, że bronił się przed "frontalnym atakiem" niektórych dziennikarzy oraz pomówieniami Marczuk oraz Beaty Sawickiej, czego nie mógł robić jako funkcjonariusz.

Adwokaci Marczuk zapowiadali, że pozwą autora książki o agencie "Tomku", wydawcę i samego Kaczmarka. Zdaniem adwokatów książka narusza dobre imię, prywatność i cześć ich klientki i jest "bezczelnym atakiem na osobę, której wina nie została udowodniona". "Chciałabym, aby ten człowiek odpowiedział za to, co zrobił mnie i innym ludziom. Mam za dużo tego pana w swej biografii, wolałabym o nim zapomnieć" - mówiła Marczuk o "agencie Tomku".