W świecie filmu jest na to mnóstwo dowodów. Kiedy Martin Sheen (a właściwie Roman Gerard Antonio Estevez) grał rolę swego życia w "Czasie Apokalipsy” jego dwaj synowie Charlie i Emilio mieli odpowiednio 14 i 17 lat.

Jeśli ogląda się ojca w tak wybitnej roli i w tak wybitnym filmie, to nie ma innego wyjścia. Syn musi pójść w ślady ojca. Starszy z braci Emilio Estevez chciał za wszelką ceną robić karierę pod nazwiskiem rodowym i w żadnym wypadku nie chciał być kojarzony z ojcem, Martinem.

Jego pech polegał tylko na tym, że jego twarz to niemal idealna kopia twarzy jego ojca. Tym sposobem i tak każdy kojarzył go z aktorskim klanem Sheenów. Synowie zawsze podświadomie będą chcieli być lepsi od swych ojców, ale bracia Emilio i Charlie nie mieli tego szczęścia.

Żaden z nich, mimo długiej już kariery, nigdy nie dorównał seniorowi. Inaczej jest z Michaelem Douglasem, który przez całe lata aktorskiej kariery musiał zmagać się z legendą swego ojca, ale udało mu się wyjść z cienia Kirka.

Świadczą o tym choćby dwa Oscary, za produkcję filmu "Lot nad kukułczym gniazdem” i za świetnie zagraną rolę Gordona Gekko w filmie "Wall Street”. Kolejne role w takich obrazach jak "Nagi instynkt”, "Upadek” czy "Traffic” pozwoliły mu zapracować na własną markę.

Czy syn aktor nigdy nie prześcignie aktora ojca? Oczywiście, że nie. Tak jest chyba w przypadku Donalda i Kiefera Sutherlandów. Ojciec Donald przeważnie szedł na ilość, a nie na jakość. Co prawda można go zapamiętać z takich filmów jak "Parszywa dwunastka”, "Igła” czy "Złoto dla zuchwałych”, częściej jednak niestety zdarzało mu się występować w ekranowych gniotach.

Młody Sutherland znał swego ojca tylko przez sześć miesięcy, do chwili rozstania jego matki z ojcem. Mimo to został aktorem. I jak tu nie mówić o genetycznym obciążeniu?. Łączy ich jeszcze coś. Obydwaj nie mają szczęścia do kobiet. Taki Kiefer Sutherland już prawie stał na ślubnym kobiercu z aktorką Julią Roberts, kiedy ta niespodziewanie zamieniła się w "uciekającą pannę młodą” i zostawiła narzeczonego na lodzie.

Reklama

Polsce także nie brakuje aktorskich, rodzinnych duetów. Edward Linde - Lubaszenko i jego syn Olaf, nie dość że wykonują ten sam zawód, to jeszcze łączy ich wspólna pasja do piłki nożnej. Gdy Olaf przychodził na świat, to jego ojciec właśnie występował w kultowym już serialu "Stawka większa niż życie”.

Nie musiał długo czekać na debiut syna, bo pierwszy raz na ekranie Olaf pojawił się w wieku 14 lat od razu główną rolą w filmie "Życie Kamila Kuranta”. Potem wszystko potoczyło się już jak z górki. "Łuk Erosa”, "Piłkarski poker” "Dekalog” czy "Kroll” i "Psy” to filmy znane chyba każdemu miłośnikowi polskiego kina.

Olaf Lubaszenko ma tę przewagę nad ojcem, że także reżyseruje. I to z całkiem niezłym skutkiem, bo na takie filmy jak "Chłopaki nie płaczą”, "Sztos” i "Poranek kojota” waliły swego czasu prawdziwe tłumy.

Inny przykład aktorskiego duetu ojciec-syn to Maciej Damięcki i jego syn Mateusz. To w ogóle aktorska rodzina, bo prababcia, babcia, dziadek, stryj i kuzyn a także siostra Mateusza, także wykonywali i wykonują zawód aktora.

Mateusz Damięcki mierzy wysoko. Chce podbić Hollywood. Nie tak dawno wrócił ze Stanów Zjednoczonych, ale nie zamierza rezygnować z kariery za oceanem. W jednym z wywiadów odgrażał się: "Ja tam jeszcze wrócę”, a był już tam pięć razy. Może za szóstym się uda?