Mężczyzna beztrosko popijał sobie z kolegami. Nagle zachciało mu się spaceru. Gdy jednak wrócił, okazało się, że drzwi są zamknięte. Jako, że ani dobijanie się do drzwi ani krzyki nic nie dały, wpadł na desperacki pomysł: postanowił - za przykładem Św. Mikołaja - dostać się do środka przez komin. I prawie by mu się udało, gdyby nie to, że po drodze w dół się zaklinował. I tak na pięć godzin.

Gdy stwierdził, że nie może ruszyć się żadną stronę, zaczął się drzeć się wniebogłosy. Jednak bez skutku. Bo okazało się, że biedaczyna pomylił domy i wlazł do komina sąsiadów. I to właśnie był powód, dla którego - po pierwsze - koledzy nie wpuścili go do środka. Po drugie - że nikt mu przez godziny nie pomagał.

Miał jednak wyjątkowe szczęście. Nad ranem, jego słabnące, dochodzące z komina, jęki usłyszeli ludzie podążający do pracy. Zaniepokojeni odgłosami wezwali policję. Dopiero ta wyciągnęła zmarzniętego na kość nieszczęśnika z komina.