Katherine Campbell z Melbourne w Australii chciała przetestować system zabezpieczeń w wydawaniu kart kredytowych w banku. Dlatego dwa tygodnie temu poprosiła Bank of Queensland o drugą kartę do swojego konta dla Messiah - swojego kota. W formularzu wpisała swoje nazwisko, adres, wiek, płeć, dodała imię kota i wysłała do banku.

Była zaskoczona. Bo kartę jej przyznano. Z limitem 4200 dolarów australijskich. Tydzień po wyrobieniu karty bank wezwał ją, bo chciał zobaczyć jakieś dokumenty Messiah. Ale kot - rzecz jasna - nie ma dowodu osobistego, prawa jazdy, ani nawet świadectwa narodzin. Ale mimo to karty mu nie zabrano.

Katherine jest przerażona tym, jak prosto nabrać bank. Tym bardziej że nikt nie poinformował jej, że do jej konta wydano drugą kartę. Kiedy bank zrozumiał swoją wpadkę, przeprosił kobietę i anulował wydaną kartę.

Katherine wypróbowała ten sam scenariusz w innej instytucji - koncernie energetycznym. Tam też dali się nabrać. Jej kot stał się drugim właścicielem rachunku ze energię elektryczną.