Wszyscy czuli, że z wypadkiem Schwarzeneggera było coś nie tak. Biuro gubernatora Kalifornii odmawiało podania jakichkolwiek szczegółów. Przekazano jedynie dziennikarzom, że złamał nogę na nartach. Wreszcie wyszło na jaw, dlaczego.
Nic dziwnego, że urzędnicy nabrali wody w usta. Bo szczegóły, zdradzone przez Adiego Erbera, instruktora narciarstwa z Sun Valley, mogą poważnie nadszarpnąć wizerunek Arnolda - twardziela.
Rzeczywiście połamał się na nartach. Tyle że właśnie przygotowywał się do ostatniego zjazdu i... kompletnie się zaplątał. Trzymany w dłoni kijek narciarski podciął nartę i gubernator wyłożył się jak długi.
Traf chciał, że Schwarzenegger padł na twardą lodową pokrywę góry. Tak nieszczęśliwie, że złamał kość udową prawej nogi. Tak wił się z bólu i wściekłości, że ratownicy musieli go zwieźć z góry w toboganie. Erber nazwał to wydarzenie dziwacznym wypadkiem.
W środę rzeczniczka gubernatora stwierdziła, że jej szef czuje się dobrze po 90-minutowej operacji, którą przeszedł dzień wcześniej. Czas w szpitalnym łóżku spędził na przygotowaniu raportu o stanie Kalifornii, który ma przedstawić 9 stycznia. Cztery dni wcześniej będzie zaprzysiężony na drugą kadencję. Schwarzenegger jest bowiem jednym z tych republikańskich polityków, którzy przetrwali wyborczą "rzeź", jaką urządzili im Amerykanie na początku listopada.