Dlaczego nigdy nie uda się zrobić podobnej w domu? Wszystko za sprawą leniwych wojskowych kucharzy, którym nie chciało się gasić pogrzebacza. Rozrzucali nim węgiel i drzewo pod kotłem, a potem wsadzali go do zupy. Pogrzebacz dodawał zapach jodły, sosny i węgla do bulgoczącej w kotle mikstury.

Reklama

Taka zupa może się udać tylko na poligonie. Kocioł musi być żeliwny, a nie aluminiowy jak obecnie stosowane w wojsku. "Tylko taki trzyma odpowiedni aromat i smak i pozwala osiągnąć temperaturę, w której grochówka jest najlepsza. Najważniejsze jest jednak drzewo i węgiel. To cała tajemnica" - mówi dziennikowi.pl były wojskowy kucharz Andrzej Niewiadomski, który przez 30 lat gotował ten przysmak dla żołnierzy.

Zupa może być gotowana na koksie. Jednak dużo smaczniej wyjdzie, jeśli pali się węglem. Najlepszy aromat i smak daje jednak drzewo. Najlepiej jeśli to będzie grab, olcha, jesion albo sosna. Nie zaszkodzi, jeśli pod kotłem znajdzie się kilka świeżych zielonych iglastych gałązek.

Wśród składników nie może zabraknąć wędzonej słoniny (część powinna zostać stopiona) i dobrze usmażonej cebuli. Ta musi być zeszklona bez przykrycia na tłuszczu. Żadnych olejów roślinnych czy dietetycznych wynalazków! Musi to być margaryna lub słonina. Do tego: zwykła kiełbasa pokrojona w plasterki, liść laurowy, pieprz czarny (najlepiej świeżo mielony), ziemniaki, majeranek i oczywiście groch. Powinien być łuskany i moczony w wodzie przynajmniej 12 godzin.

Reklama

Jest jeszcze jedna tajemnica. Zupa będzie smakować najlepiej, jeśli będziemy ją mieszać drewnianą łychą.